Powrót Rebaelliun stał się faktem. Brazylijczycy zebrali się do kupy po kilkunastu latach przerwy i za sprawą The Hell’s Decrees próbują odzyskać dawną pozycję. Czy im się uda? Jakby to w miarę delikatnie ubrać w słowa – ni chuja nie ma na to najmniejszych szans, a już na pewno nie z pomocą Hammerheart Records. Zmieniła się scena, zmienił się death metal, a Rebaelliun — o czym się przekonujemy z każdym kolejnym utworem — nie mogą się już pochwalić takimi atutami, jak za czasów prosperity. Początek płyty — czyli w wersji optymistycznej (aż?) dwa kawałki — jest naprawdę obiecujący, bo mocny i chwytliwy, jednak później muzykom zaczyna brakować pary, pomysłów i najwyraźniej zaangażowania. W rezultacie na The Hell’s Decrees znalazło się dużo sztampowych, nudnawych i bezbarwnych momentów. Zbyt dużo, żeby przymknąć na nie oko; zwłaszcza że mowa o ledwie półgodzinnym materiale. Rebaelliun bronią się warsztatem i brzmieniem, ale w pozostałych elementach jest co najwyżej poprawnie, co odbija się na nierównym poziomie kompozycji. Mnie na The Hell’s Decrees najbardziej brakuje szaleństwa, którym emanowały „Burn The Promised Land” i „Annihilation” – tego niemal fanatycznego napieprzania przed siebie z klapkami na oczach, byle szybciej i brutalniej, dla samej chwały death metalu i Szatana. Niestety z muzyki Brazylijczyków uleciały też chwytliwość i pewna wyjątkowość. Kiedyś panowie obficie czerpali z dorobku Morbid Angel i Slayer, ale potrafili te wpływy przekuć w coś swojego – wpadającego w ucho i charakterystycznego. Rebaelliun rozpoznawało się już po kilku taktach, natomiast teraz zespół brzmi jak wiele innych, w dodatku przeciętnych, które stać jedynie na przebłyski czegoś ciekawszego. Mimo to jestem przekonany, że za ideę powrotu i sam The Hell’s Decrees muzycy będą wychwalani tak bardzo, że aż sami uwierzą, że mają jeszcze coś do powiedzenia na polu brutalnego grania. Przy okazji następnego krążka — o ile w ogóle taki powstanie — mogą się, kuźwa, z lekka zdziwić.
ocena: 6/10
demo
inne płyty tego wykonawcy: