Jeśli wydawca sam ładuje na front płyty naklejkę z tekstem „powrót do wysokiej formy”, to wiedz, że coś się dzieje! A dzieje się źle. Niestety, Legacy nie jest ani kolejnym bardzo dobrym krążkiem Christ Agony, ani — jak niektórzy sugerują — nawiązaniem do najlepszych tradycji Trylogii, ani też materiałem wnoszącym cokolwiek nowego do dorobku grupy. Muzyka z tej przydługiej (nie przydługiej, tylko nudnawej – jak sam siebie poprawiam) płyty w zasadzie w niczym nie odbiega od tej znanej z „Nocturn” (weźcie pod uwagę, iż dzieli je pięć długich lat), może z wyjątkiem tego, że więcej w niej jednoznacznych odniesień do „Darkside”, bo tak ogólnie jest jeszcze bardziej schematyczna, przewidywalna i odtwórcza. Wałkowanie w kółko tych samych oklepanych motywów znudzi się w końcu każdemu, więc i ja powoli zaczynam wymiękać, słysząc po raz kolejny cięcia gitar a’la „Diaboli Necronasti” czy „Devilish Sad”. To było rajcowne jeszcze kilkanaście lat temu, ale od tamtego czasu te (zbyt) mocno eksploatowane patenty po prostu się zestarzały, straciły dawną magię i nieprzyjemnie drażnią ucho. Co z tego, że w każdym utworze trafiają udane i ciekawe riffy (czasem nawet więcej niż jeden), skoro reszta balansuje na granicy autoplagiatu i rodzi uzasadnione pytania o sens nagrywania czegoś takiego. Wszechobecna monotonia wynika także z tego, że Ceza ponownie źle dobrał perkusistę – Daray, podobnie jak Inferno, nie za bardzo odnajduje się w wolnym graniu i całą jego ideę sprowadza do klepania prostych i niezbyt urozmaiconych rytmów. A wystarczyło tylko uważnie posłuchać debiutu Union… Konfrontując Legacy z moją listą uwag i zażaleń zawartych w recce „Black Blood”, na plus jestem w stanie odnotować jedynie nieznaczną, naprawdę minimalną poprawę brzmienia, bo skład pozostał dwuosobowy (w dodatku studyjny), „Black Blood Ov The Universe” i „Coronation” powtórzono z tejże epki, a o nowalijkach i wartości artystycznej wspomniałem już wyżej. Jedynym zaskakującym elementem na Legacy jest tajemniczy utwór numer osiem (zalatuje „Darkside” na kilometr), i to tylko dlatego, że nie uwzględniono go nawet na okładce (a propos oprawy graficznej – Gustave Doré w grobie się przewraca, znowu…). Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek chciał jak najszybciej odfajkować płytę z muzyką Cezara, tym razem było niestety inaczej. Coś mi się wydaje, że czasy, kiedy w ciemno kupowałem każde wydawnictwo z logo Christ Agony, powoli się kończą.
ocena: 6/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/ChristAgony
inne płyty tego wykonawcy:
Chyba pierwszy raz spotkałam się z krytyczną i tak szczerą recenzją Legacy ;> W sumie to plusik za odwagę w wypowiedzi.
OdpowiedzUsuńNie jestem może wielkim fanem black metalu-poza wyjątkami ale uważam że Cezar na tej płycie pokazał jak gra sie prawdziwy,no może nie przesadnie szybki ale kultowy black metal.Pan recenzent może słuchał innei płyty.Dla mnie i wiem że nie tylko, to top black metalu w Polsce-nie licząc może Behemotha.Płyta genialna w swojej kategorii
OdpowiedzUsuńPojawią się kiedyś u Ciebie recenzje brakujących wydawnictw Christ Agony? Chodzi mi o Trilogy i Elysium.
OdpowiedzUsuńPojawią, na pewno pojawią, do tego na dopięcie pewnie jeszcze "Demonology".
UsuńMiło, czekam. I jak już daję koncert życzeń, to jeszcze dwójka Abbatha mogłaby wjechać. ;)
Usuń