26 października 2012

Senseless Dementia – Aberrant [2009]

Senseless Dementia - Aberrant recenzja okładka review coverAberrant trąci amatorką i brakiem konkretnych funduszy, ale nic nie szkodzi, bo gdy się dobrze wsłuchać (najlepiej z pomocą słuchawek), to Amerykanie mają do zaoferowania kawał zupełnie przyzwoitego gania. I to nawet szczątkowo oryginalnego, bowiem muzycy nie bawią się w rozgniewanych chłopców-hardcore’owców ani też nie tłuką typowego amerykańskiego ultra brutalnego death-grindu. Senseless Dementia obrali sobie za styl dość archaiczny europejski death metal skłaniający się ku szwedzkiej odnodze gatunku, z charakterystycznie rzężącymi gitarami. Zalatuje od nich klasykami w typie starego Necrophobic czy Dismember, więc nie jest źle. Do tego, dla większej pikanterii, dołożyli trochę wpływów blacku i thrash’u. Panowie tłuką bez fajerwerków, zabójczego tempa czy niesamowitej brutalności – ot, tak zwyczajnie, naturalnie i chyba na dużym luzie. Podobnie lajtowo się tego słucha; bez trudu można nimi nadążyć, a długość albumu (równe 30 minut, wliczając intro, outro i krótkie interludium) wyklucza zaśnięcie w połowie. Na uwagę w tej muzyce zasługują przede wszystkim dobre acz trochę niewyraźne (stąd początkowa gadka o słuchawkach) partie gitar z dużą ilością fajnie piłujących melodyjnych riffów – takie proste, oklepane patenty, a ciągle potrafią ucieszyć. Mimo produkcyjnych niedostatków — a może i również dzięki nim — kawałki (a zwłaszcza „Pathogenic Ascendancy”, „Flesh Alignment” i „Aberrant”) posiadają dość wewnętrznego uroku i szybko wpadają w ucho, a cały materiał przelatuje jak z bicza strzelił. Tyle mi wystarcza i więcej od Aberrant wymagać nie zamierzam. Jest git!


ocena: 7/10
demo
Udostępnij:

23 października 2012

Blackwater – Founded On The Shambles [2012]

Blackwater - Founded On The Shambles recenzja okładka review coverMłócka tego typu zupełnie mi spowszedniała (choć staram się jej nie słuchać), ale mimo to materiał Niemców zrobił na mnie naprawdę pozytywne wrażenie. Przynajmniej w kilkunastominutowej dawce sprawdzają się jak należy, bo już nie jestem przekonany, czy ich pełną płytę zdzierżyłbym z takim spokojem. Póki co mamy konkret w postaci Founded On The Shambles – dobrze skondensowaną, zagraną na amerykańską modlę death’ową pigułę, w której Blackwater (tylko nie pomylcie ich z Black River przez tę wodę w nazwach!) łączą dobrą (acz rzemieślniczą) technikę, przyzwoite szybkości i odrobinę melodii. Korzystając z tych elementów wymyślili sobie dość prosty schemat utworów – ponapierdalać, trochę zwolnić, strzelić bardziej melodyjny riff i znowu napierdalać. I cóż, nawet to wpada w ucho w wymiarze epkowym, ale — że się powtórzę — przy okazji longpleja to raczej nie wystarczy i pewnie wszystkie kawałki zleją się z sobą. Chłopakom chyba najbliżej do The Faceless, tylko pozbawionego tych wszystkich udziwnień, którymi Amerykanie lubią zaśmiecać swoją muzykę. Brzmienie mają dobre, bo i w cywilizowanym kraju nagrywali. Materiał do posłuchania, jednak na przewidywania dotyczące ich przyszłości bym się nie porywał.


ocena: -
demo
oficjalna strona: www.blackwatermetal.de
Udostępnij:

20 października 2012

Krlja – Grind World Order [2010]

Krlja - Grind World Order recenzja reviewKrlja-Krlja-Krlja… Wyobrażacie sobie publikę skandującą taką poronioną nazwę podczas koncertu na jakimś zadupiu? Ja nie bardzo. Pewnie ludziska ograniczają się do chorwackiego odpowiednika „jeeeah! kurwa! jeeeah! napierdalać! jeeeah!”. Coś mi się wydaje, że ta porypana, być może coś znacząca w jakimś języku nazwa wzięła się stąd, że kolesie od początku nie przewidywali sobie komercyjnych sukcesów. Z jednej strony mieliby rację, bo grindowych pomiotów na każdym kontynencie jest zatrzęsienie, w tym niemało lepszych, ale z drugiej takie mocno koncertowe granie wychodzi im bardzo do rzeczy – przy czym trzeba zaznaczyć, że oni są raczej z tych ciężkich niż szybkich (przy czym nie mają nic wspólnego z Cock And Ball Torture). Miażdżeniu słuchacza sprzyjają dobre brzmienie (o takie akurat bym ich nie podejrzewał) i riffy na tyle rozsądnie dawkowane, żeby poszczególne kawałki jednak czymś się od siebie różniły – nie tylko długością. Dzięki temu przez 35 minut płytki można przebrnąć bez bólu, od czasu do czasu wychwytując patent wyrastający ponad średnią gatunkową. Po kilku przesłuchaniach Grind World Order naszła mnie refleksja, że gdyby Dead Infection grali, powiedzmy, ze trzy razy wolniej, to pewnie otrzymalibyśmy coś zbliżonego do twórczości Krlja, a to świadczy o tym, że tacy do dupy, to oni nie są.


ocena: 6,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/krljagrind
Udostępnij:

17 października 2012

Cosmonauts Day – Paths Of The Restless [2011]

Cosmonauts Day - Paths Of The Restless recenzja reviewSludge zza wschodniej granicy nie jest czymś, z czym mam styczność na co dzień, ale jak pokazuje przykład Cosmonauts Day – trochę budzącej trwogę egzotyki zawsze można wrzucić na ruszt. Z pozytywnym skutkiem, bo poziom techniczno-kompozytorski tego zespołu jest zaskakująco wysoki, a realizacja materiału w zasadzie nie odbiega znacząco od standardów cywilizowanego świata. Kwartet z Moskwy (czy okolic) swoją muzyką na glebę jeszcze nie sprowadza jak wielcy z Ameryki, ale pewien potencjał jest zauważalny, i gdy tylko starczy im wytrwałości, to jakaś sensowna wytwórnia przybędzie oswoić ich tłustym kontraktem. Ale to akurat temat na przyszłość, być może nawet odległą. Nazwę chłopaki zaczerpnęli bodaj od radzieckiego święta upamiętniającego wysłanie Gagarina na orbitę, klimat mają zbliżony do teledysku do mastodonowskiego „Oblivion”, więc wszystko jest tu mniej więcej jasne – entuzjaści kosmicznych odlotów, czy swobodnego bujania w obłokach (obojętnie czego) powinni być zadowoleni. Mnogość motywów, częste zmiany tempa i nastroju nie przeszkadzają Rosjanom łagodnie kołysać; materiał łatwo się przyswaja, skutecznie rozleniwia i pozwala na chwilę oderwać się od niedostatecznie zadymionej rzeczywistości. Na Paths Of The Restless nie ma znaczenia, czy chłopaki grają ostro czy lajtowo – efekt przez cały czas jest ten sam. Wprawdzie do typowego amerykańskiego luzu trochę im brakuje, ale po odpowiednim doprawieniu się powinni to nadrobić, choć mogą mieć wtedy problemy z dojrzeniem instrumentów. Oprócz samej muzyki i pozytywnych reakcji, jakie wywołuje, Paths Of The Restless ma jeszcze tę zaletę, że oszczędza nam wysłuchiwania desperackich zmagań wokalisty z konwencją gatunku. Cosmonauts Day przyszło to łatwo i naturalnie, bo tak się składa, że w ogóle nie posiadają wokalisty. Potrafię sobie jednak wyobrazić, jak ktoś taki mógłby swoim pianiem zniweczyć wysiłki instrumentalistów i tym samym sprowadzić cały zespół do poziomu syfu. Na szczęście zwyciężył zdrowy rozsądek i żadnego wyjca na siłę nie zaangażowali. U mnie mają sporego plusa.


ocena: 7,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/cosmonautsday

podobne płyty:

Udostępnij:

14 października 2012

World Downfall – Beyond Salvation [2006]

World Downfall - Beyond Salvation recenzja okładka review coverJak się ma taką nazwę, to wręcz nie wypada wychodzić poza określone skojarzenia. Chwała więc Niemcom, że nie zrobili niczego głupiego i nawalają to, co powinni, i czego świat — a przynajmniej ta jego maleńka część, która wie o ich istnieniu — od nich oczekuje. Mniej kumatym wyjaśniam, że chodzi o klasycznie potraktowany grind core. Jedynym zaskoczeniem, choć to zdecydowanie za mocne słowo, jest to, że w muzyce World Downfall mamy więcej bezpośrednich odwołań do Napalm Death niż Terrorizer, ale trudno to uznać za wadę, czy też wypaczenie idei napieprzania. Niemiecki kwartet katuje słuchaczy sieczką łączącą w sobie przede wszystkim cechy „Harmony Corruption”, „Utopia Banished” i „Order Of The Leech” – jest więc szybko, agresywnie, pewnie wykonawczo, selektywnie i do pewnego stopnia chwytliwie. Ta ostatnia właściwość wynika naturalnie z urozmaiconych riffów (warte sprawdzenia są zwłaszcza te w „1st Prize Ambulance Ride”, „Malfunction” i „Blind”), bo World Downfall grają znacznie więcej niż przeciętny przedstawiciel gatunku. Potrafią się przy tym obyć bez totalnych przyspieszeń i punkowego chaosu. Zespół nie może się (jeszcze) pochwalić produkcją na poziomie Brytoli (Beyond Salvation brzmi nieźle, ale trochę płasko i surowo – brakuje ostatecznego szlifu) i charakterystyczną dla nich dynamiką, co nie zmienia faktu, że płytka jest równa, bez udziwnień i po niemiecku solidna. Pewną ciekawostką jest gościnny udział Angeli Gossow, która stworzyła fajny duecik z Lohmem w „Your Shadow Moves Faster Than Mine”. Od strony artystycznej wniosła raczej niewiele (pewnie jej brakowało mocniejszego grania w macierzystej kapeli, hehe), od komercyjnej pewnie też, bo — przy niewątpliwych walorach wokalnych — żaden z niej magnes na brutalistów, a entuzjaści Arch Enemy nie jawią mi się jako publika głodna grindowego łomotu. Za to normalni grindersi powinni być zadowoleni.


ocena: 6,5/10
demo
oficjalna strona: www.worlddownfall.de

podobne płyty:

Udostępnij:

11 października 2012

Pervencer – Extermination Is Right [2011]

Pervencer - Extermination Is Right recenzja reviewByłbym skłonny się założyć, iż Brazylijczycy założyli sobie, że będą popylali techniczny death metal zanim w ogóle kupili instrumenty. Czemu? Ano dlatego, że teraz trochę rozpaczliwie próbują podołać wymogom gatunku, a tym samym zadaniu, jakie przed sobą postawili. Extermination Is Right nie przedstawia sobą obrazu całkowitej nędzy i rozpaczy, ale pewną nieporadnością i niezdecydowaniem zalatuje od tego materiału dość mocno, i to od pierwszych sekund. Słychać, że kolesie mają trochę fajnych pomysłów (szczególnie na gitary), niestety mieszają je jak popadnie z tym, z czego dumni być nie powinni. I tak niezłym riffom towarzyszą np. kompletnie nieprzemyślane zwolnienia czy rozwalające strukturę kawałków rytmy. W największym stopniu obnaża to braki w umiejętnościach pana perkmana, który nie wyrabia za kolegami i często chadza na skróty. Muzyce Pervencer na pewno też nie pomagają próby inkorporowania czegoś bardziej ambitnego i zakręconego, bo raz, że z lekka ich to przerasta od strony czysto technicznej, a dwa, że wszystkie takie patenty sprawiają wrażenie wrzuconych od czapy i na siłę – żeby wytworzyć wrażenie zespołu ambitnego i zakręconego. Ogólnie rzecz ujmując – chłopaki grają może i z zaangażowaniem, ale za bardzo niespójnie. Przynajmniej mamy jako taką pewność, że nie oszukiwali w studiu w celu zrobienia z siebie mega instrumentalistów. No chyba, że tak w ich wydaniu brzmi materiał po milionie poprawek…


ocena: -
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/Pervencerdeath
Udostępnij:

8 października 2012

Despondency – God On Acid [2003]

Despondency - God On Acid recenzja reviewOto prawdziwie brutalny wymiot na najwyższym poziomie, który w niczym nie odstaje od najbardziej znanych przedstawicieli czołówki gatunku. Ba! Taki materiał jest godzien ekstraklasy i może służyć za wzór do naśladowania! Despondency na swoim potężnym debiucie nawet przez sekundę nie proponują niczego nowego, ale to, co zagrali, zagrali wprost wybornie, czerpiąc całymi garściami z dorobku największych i najpopularniejszych brutalistów grasujących w amerykańskim podziemiu – od Disgorge, przez Gorgasm i Devourment, po Broken Hope. Niemcy najwięcej wspólnego mają z tymi pierwszymi, choć młócą od nich trochę szybciej (a to przecież żaden powód do rozpaczy). Tak czy inaczej God On Acid już na starcie lokuje się w europejskim topie obok, równie debiutanckich, opusów Pyaemia i Disavowed. Dalsze opisy wydają się zatem zbędne, bo każdy, nawet średnio zorientowany, rzeźnik potrafi sobie poskładać te nazwy do kupy i wyciągnąć odpowiednie wnioski. Techniczna młócka, nieludzki bulgot, ciągły blast – to tak w skrócie. O przewadze nad innymi kapelami, korzystającymi z tych samych składników, przesądza duża, a momentami nawet zaskakująca przystępność materiału. Kawałki są do siebie bardzo podobne (jakkolwiek trafiają się w nich pewne wyróżniki), przestojów praktycznie w nich brak, a całość jest potwornie długa (aż 33 minuty, hehe), ale mimo to Despondency na tyle umiejętnie żonglują rytmami (późne Broken Hope się kłania) i kombinują z wokalami, że o płytce tak szybko się nie zapomina, a sięga się po nią dużo chętniej niż po wytwory konkurencji. Ponadto God On Acid brzmi niemal wzorcowo – ciężko i czytelnie, bez przesadnego zbasowania. Na zakończenie dodam jako ciekawostkę, że zamiast tekstów, całą wkładkę chłopaki zapchali wylewnymi dzięksami.


ocena: 8/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/thetruedespondency

podobne płyty:

Udostępnij:

5 października 2012

Blessed Dead – Sick Human Essence [2012]

Blessed Dead - Sick Human Essence recenzja reviewSwoisty renesans death metalu we Włoszech musiał pociągnąć za sobą falę grup pokroju Blessed Dead, którzy to jeszcze zbyt wiele nie mają do powiedzenia, ale szerzej zaistnieć już by chcieli. Opisywany materiał w normalnych warunkach powinien robić za pierwszą, nieśmiałą demówkę, a czynienie z tego oficjalnego wydawnictwa jest pewną przesadą. Tu nawet nie chodzi o to, że grają jakoś wyjątkowo koszmarnie — bo nie grają — co po prostu przeciętnie i wtórnie do bulu (i nadzieji). Jest to muzyka do tego stopnia oklepana i pozbawiona własnej tożsamości, że obcując z 'Mental Collapse' i 'Evocation From The Unconscious Void' byłem nieświęcie przekonany, że te kawałki słyszałem już kilka lat temu u paru innych zespołów... Technicznie nawet dają radę (mimo iż strasznie to wszystko kwadratowe, a ambicje przerastają umiejętności), brzmią tanio (czyli demówkowo), wokal mają bardzo przeciętny, a pomysłu na siebie trudno się doszukać. Blessed Dead doskonale nadają się na lokalny support podczas mini trasy jakiejś kapeli ze środka stawki – można, nie zmuszając się zbytnio, przeczekać/przetrwać jeden numer, a później udać się po piwo albo do kibelka w niezachwianym przekonaniu, że niczego ciekawego się w międzyczasie nie przegapi. Chłopaki swoje pohałasują, odfajkowując z radością występ u boku "gwiazdy", a typowy bywalec koncertów zajmie się swoimi sprawami. I tak to powinno wyglądać, bo też takie jest miejsce młodych i przeciętnych zespołów.


ocena: -
demo
Udostępnij:

2 października 2012

Samael – Lux Mundi [2011]

Samael - Lux Mundi recenzja okładka review coverCzy nie można było tak od razu?! Czy naprawdę potrzebowali kilku lat, żeby dotarło do nich, w czym są najlepsi? Niepojęte! Otwierający płytę „Luxferre” to fenomenalne uderzenie na miarę kapitalnych „Rain” i „Year Zero”, z tym że jest jeszcze bardziej dynamiczny i przebojowy. Porywa od pierwszych taktów, miażdży super chwytliwym refrenem i długo nie pozwala o sobie zapomnieć. Rewelacja! Gdyby cały album był utrzymany na takim poziomie, to bez wahania okrzyknąłbym go najlepszym w historii zespołu, a poniżej wklepał mocne 10 i kategoryczny nakaz kupienia go za wszelką cenę. Tak dobrze jednak nie ma — choć i tak jest bardzo dobrze — i w większości pozostałych utworów Szwajcarzy korzystają z patentów, które sprawdziły się m.in. na „Reign Of Light” i „Solar Soul”. Sprawdziły się i tutaj, bo podniosłe, wolne i bardzo klimatyczne utwory w typie „For A Thousand Years”, „Mother Night”, „Pagan Trance” to przecież esencja ich stylu (a pisząc to mam na myśli oczywiście czwartą i piątą płytę) i znudzić się nimi nie sposób. Niewiele w nich naprawdę nowego, ale już wolę, jak grają przewidywalnie to, co latami dopracowali sobie do perfekcji, niż udają bogów ekstremy, którymi przecież nigdy nie byli. Powrót na właściwe tory nie jest jednak totalny, bo więzi z niesławnym „Above” podtrzymuje „The Truth Is Marching On” – blasty, ostre riffy i ogólna sieczka, ale w ciekawszym niż ostatnio wydaniu, bo z dobrymi partiami klawiszy, czytelnym dźwiękiem i sporą chwytliwością. Brutalizmy w takiej dawce są do zaakceptowania, choć mnie próby dopierdalania w wykonaniu tego zespołu zalatują jakimś kryzysem wieku średniego. Trochę z poprzednika ostało się także w formule brzmieniowej, bo chyba robiono je pod nieco szybszy materiał, stąd gitary nie są aż tak ciężkie jak na „Solar Soul”, ratują się natomiast czystością. Zatem na Lux Mundi nie ma nic, czego fan Samaela mógłby się przesadnie obawiać, jest za to zestaw kilku bardzo dobrych numerów z prawdziwą perłą w postaci „Luxferre”. Dla mnie w pełni się tym albumem zrehabilitowali i liczę, że już im więcej nie odbije.


ocena: 8/10
demo
oficjalna strona: www.samael.info

inne płyty tego wykonawcy:


Udostępnij:

29 września 2012

Nasum – Shift [2004]

Nasum - Shift recenzja okładka review coverOstatni długograj w karierze NasumShift — przynosi nam 24 kawałki (Japońce mają o dwa więcej) przedniej grindowej rzeźni. Może nie do końca na najwyższych obrotach, bowiem chłopakom zachciało się — i bardzo dobrze! — odrobinkę więcej pokombinować z tempem, co zaowocowało większą różnorodnością (przykłady to chociażby świetne pomysły w „Fury”, „Wrath”, „The Deepest Hole”, „Closer To The End”, „Circle Of Defeat” czy „Fight Terror With Terror”). Efekt jest taki, że obok wyziewnych blastów generowanych przez Andersa, znalazło się miejsce na trochę grania w średnich tempach, czy chwilowych/chwytliwych zwolnień, w których uwypuklono coś na kształt linii melodycznej. Przyznaję, że przestraszyła mnie dziwnie lajtowa solówka w drugim na krążku „The Engine Of Death”, ale jak się szybko okazało, była to zmyłka. Dalsza część materiału dobitnie udowadnia, że „zmiana” w tytule to nie obwieszczenie nowego początku, a zespół nie miał w planach przekształcenia się w następców czy naśladowców rodaków z In Flames, ani też — wzorem Napalm Death (z których twórczości w końcu czerpią „co nieco”) — przerzucenia się na znacznie dłuższe i rozbudowane kompozycje. Tu nadal chodzi o czad, półtoraminutowe przemeblowania w głowie słuchacza i ogólną dewastację neuronów – impuls do szaleństwa i wyrzucenia z siebie agresji, gniewu, wściekłości i frustracji. I tu pojawia się coś ciekawego (dziwnego?), szczególnie gdy Mieszko drze się: „My work is done here / I’ve shed my share of blood, sweat and tears / I’m leaving this melting pot” lub „I won’t accept this life / A victim of your oppression”, to te słowa nabierają innego, niemal profetycznego znaczenia. Zresztą, w paru miejscach daje się odczuć rozczarowanie życiem i przygnębienie z tego wynikające. Wszystko wymieszane ze sporym wkurwieniem. Na koniec dodam, że Shift popełniono w odmienionym składzie – basmana Jespera Liveröda wymieniono na Jona Lindqvista oraz dokooptowano gitarniaka Urbana Skytta. Jak ktoś lubi Nasum, to będzie zadowolony, a jak nie… to i tak warto zapoznać się z ostatnim albumem jednego z najlepszych przedstawicieli nowoczesnego grind core. Czas z Shift na pewno nie będzie stracony.


ocena: 9/10
demo
oficjalna strona: www.nasum.com

inne płyty tego wykonawcy:

podobne płyty:


Udostępnij: