29 sierpnia 2020

Brutally Deceased - Satanic Corpse [2016]

Brutally Deceased - Satanic Corpse recenzja reviewCzesi z Brutally Deceased wybrali sobie niezbyt oryginalną drogę do kariery: wzorem tysięcy kapel z całego świata rypią klasyczny death metal rodem ze Sztokholmu. W tak oklepanym stylu łatwo zginąć w tłumie, zwłaszcza tak gęstym tłumie, jednak nasi południowi sąsiedzi z płyty na płytę udowadniają, że przy odpowiednim podejściu można z takiego grania jeszcze sporo wyciągnąć, znaleźć w nim miejsce na rozwój, a przy okazji zabrzmieć świeżo i ekscytująco. Żeby nie było wątpliwości, zespół na Satanic Corpse nie robi absolutnie niczego niezwykłego, po prostu z dużym wyczuciem korzysta ze sprawdzonych wzorców i miesza je w różnych fajnych proporcjach.

Główna inspiracja Brutally Deceased od lat wydaje się niezagrożona, a wraz z kolejnymi krążkami zmieniają się tylko zapożyczenia poboczne, stąd też na Satanic Corpse mamy do czynienia z hołdem dla grania a’la wczesny Dismember (tak do trzeciej płyty), który często i gęsto doprawiono pierdolnięciem znanym z albumów Vomitory i miazgą w typie Bloodbath. Słucha się tego fantastycznie, bo Czesi mają dobre wyczucie konwencji, odpowiednie umiejętności techniczne i dość pomysłów, żeby do muzyki na żadnym etapie nie wkradła się nuda. Death metal w ich wykonaniu jest żwawy, chwytliwy (w „At One With The Dead” sprytnie dorzucili „okołomaidenowskie” patenty, jak to Dismember miał kiedyś w zwyczaju), treściwy (wyrobili się w pół godziny) i ma solidnego kopa (większego, niż kiedykolwiek wcześniej), więc nawet najbardziej wymagający miłośnicy „Indecent And Obscene”, „Nightmares Made Flesh” czy „Blood Rapture” powinni być tym materiałem wielce uchachani. Tak na dobrą sprawę Satanic Corpse poziomem zmiata większość gwiazdorskich superprojektów z Entombed A.D. na czele.

Jeśli już można się do czegoś w kontekście Satanic Corpse przyczepić, to chyba tylko wokalu, który sam w sobie nie jest zły i daje radę, ale tak ogólnie brakuje mu większej wyrazistości. Ot growl jakich wiele. Co innego brzmienie, bo chociaż zalatuje Szwecją na kilometr, to nie słychać w nim rozpaczliwego silenia się na oldskul, jak to bywa u innych kapel. Dźwięk na płycie Brutally Deceased jest naturalny i dobrze pasuje do muzyki, ale jest też w pełni współczesny, co nie znaczy, że całość wypolerowano do przesady.

Brutally Deceased po raz trzeci (i najlepszy) dostarczyli kawał znakomitego, nieskazitelnego szwedzkiego death metalu, z którym mogliby brylować na salonach, gdyby tylko Doomentia nieco bardziej przyłożyła się do promocji zespołu. Ode mnie mają pełną rekomendację!


ocena: 8,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/brutallydeceased/

podobne płyty:

Udostępnij:

20 sierpnia 2020

Christ Agony – Darkside [1997]

Christ Agony - Darkside recenzja okładka review coverPasmo sukcesów artystyczno-komercyjnych Christ Agony — czyli innymi słowy pierwsze trzy albumy — zostało brutalnie przerwane w momencie wydania Darkside – płyty eksperymentalnej i kontrowersyjnej, a po fanowsku rzecz ujmując: po prostu nieudanej. Rok wcześniej Samael zelektryzował świat metalu śmiałym użyciem elektroniki i kosmicznym klimatem, co dla zespołu Cezara (czy raczej dla jego studyjnej namiastki) mogło być jakimś impulsem do wprowadzenia zmian w muzyce, jednak bądźmy szczerzy – przejście z bogatego aranżacyjnie black metalu do mariażu techno, poezji śpiewanej i przesterowanych gitar nikomu nie mogło wyjść na dobre.

I nie wyszło. Na Darkside trudno się doszukać jakichś punktów wspólnych z kultową trylogią, bo płyta jako całość jest potwornie niespójna stylistycznie, struktury utworów zostały drastycznie uproszczone, brzmienie jest sztuczne (kłania się automat perkusyjny) i niezbyt dopasowane do muzyki (w dodatku „The Key” pod względem produkcji odstaje od pozostałych), diabelski klimat Christ Agony uleciał całkowicie i nawet wokale Cezara (zwłaszcza te czyste i płaczliwe) momentami są bardzo odległe od tego, co z powodzeniem robił wcześniej przez kilka lat. Ja rozumiem, że poprzednia formuła mogła się ojcu założycielowi znudzić, ale robienie z płyty śmietnika nieprzystających do siebie pomysłów nie jest najlepszym rozwiązaniem.

Jakby tego było mało, na Darkside jest aż jeden rasowy metalowy numer — „Kingdom Of Abyss” — w szybkim tempie i z agresywnymi riffami, i właściwie tylko on zasługuje na szczere wyróżnienie. Poza nim trochę sensownego grania można wyłuskać jedynie z „Darkside” (część „Eternal” jest dużo ciekawsza niż „Beauteous Death”) i „The Triangle” (ale dopiero jak się rozkręci) oraz — już w mniejszym stopniu — z „Dark Goddes” (udana melodia) i „Heredity” (ze dwa spoko riffy). Nie ma co ściemniać, to niewiele jak na zespół z takimi dokonaniami, tym bardziej, że w pozostałych kawałkach gitary robią wyłącznie za niemrawy wypełniacz tła. „My Spirit Seal” (w obu wersjach) najlepiej przepstrykać zanim w ogóle się zacznie – szkoda waszych nerwów na taką awangardę.

Wydaje mi się, że kiedyś byłem bardziej wyrozumiały dla tej płyty i siłą rzeczy jakiś sentyment do Darkside mi pozostał, jednak nie na tyle silny, żeby sięgnąć po nią częściej niż raz na kilka lat. W katalogu Christ Agony jest kilka lepszych albumów, a precyzując – wszystkie.


ocena: 5,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/ChristAgony

inne płyty tego wykonawcy:

Udostępnij:

9 sierpnia 2020

Kat – Somewhere In Poland 2003 [2004]

Kat - Somewhere In Poland 2003 recenzja reviewCzy to się komuś podoba, czy nie, ostatnia płyta Kata w relatywnie oryginalnym (czy też najbardziej „klasycznym”) składzie to koncertówka, w dodatku dość osobliwa. W normalnych warunkach takie wydawnictwo stanowi wypasione ukoronowanie jakiegoś okresu i prezentację dotychczasowego dorobku, w przypadku Somewhere In Poland 2003 można mówić raczej o chęci odkreślenia przeszłości grubą linią. No i nie ma to nic wspólnego z wypasem, bo na płytę wepchnięto ledwie 65 minut materiału zarejestrowanego we Wrocławiu, więc sami przyznacie, że to okrutnie mało, jak na ponad dwudziestoletni dorobek.

Koncert jest zapisem z Mystic Festival, który odbył się 28 listopada 2003 roku, kiedy Kat robił za rozgrzewkę przed Iron Maiden. Nagrane wówczas utwory poddano później solidnej obróbce w studiu (łącznie z dogrywkami), stąd też całość brzmi niemal imponująco – potężnie, ciężko i czysto. A że kryje się w tym drobne oszustwo? „Wszyscy tak robią” – Piotr Luczyk. Ten sam Luczyk Piotr z sobie tylko znanych powodów pokusił się o odegranie koncertu na jedną gitarę (gdzieniegdzie tylko oficjalnie wspomagając się technicznym), co jest o tyle ciekawe, że pod ręką był Valdi Moder, który grał z Katem na trasach poprzedzających ten festiwal. Ja wiem, że Piotr ma wielkie umiejętności, ale z tak utalentowanym kompanem mógłby osiągnąć znacznie lepsze rezultaty, a przede wszystkim sięgnąć po bardziej wymagający repertuar. Niczego w zasadzie nie można zarzucić sekcji rytmicznej (tworzy zwarty i cholernie mocny fundament całości) oraz formie wokalnej Romana, choć jakość jego zapowiedzi bywa dyskusyjna.

Setlista jest… taka sobie — i już abstrahując od tego, że krótka — bo zawiera sporo niezbyt koncertowych utworów i zapychacz w postaci motywu z filmu „Mission Impossible”. Owszem, „Płaszcz Skrytobójcy”, „Purpurowe Gody” i „Niewinność” bronią się w wersjach studyjnych (ten ostatni najmniej), ale na żywo jakoś specjalnie pulsu nie przyspieszają, no i wyraźnie zaburzają dynamikę występu. Dobrze chociaż, że zespół zadbał o kilka największych hiciorów z „Wyrocznią”, „Killerem”, „Wierzę” i „Diabelskim Domem” na czele. Mnie jednak najbardziej brakuje porządnej reprezentacji „Bastarda”, bo „Łza Dla Cieniów Minionych” (swoją drogą – dziwnie tu brzmi gitara rytmiczna) i zajawka „W Bezkształtnej Bryle Uwięziony” to zdecydowanie za mało. I jeszcze coś – w intrze zachowano trzysekundową zapowiedź rodem z PRLu, jakbyśmy, kurwa, nie wiedzieli, czyja płyta trafiła do odtwarzacza.

Jako bonus, do płyty dorzucono nową wersję klasycznego „Ostatniego Taboru” (plus w najlepszym przypadku półprofesjonalny teledysk do tego utworu). Numer zachwyca gitarowymi ornamentami i ślicznym brzmieniem, ale czy jest przez to lepszy od oryginału? Moim zdaniem jednak nie.

I tak właśnie wygląda pożegnanie z Katem. Z jednej strony Somewhere In Poland 2003 robi bardzo dobre wrażenie, z drugiej natomiast pozostawia ogromny niedosyt i zniesmacza całym cyrkiem, który towarzyszył wydaniu tej płyty.


ocena: 8/10
demo
oficjalna strona: kat-band.com

inne płyty tego wykonawcy:


Udostępnij: