Moim skromny zdaniem Lucid Interval jest najlepszą płytą Amerykanów. Choć zdaję sobie sprawę, że w przypadku Cephalic Carnage nie można pisać o płytach gorszych czy lepszych, gdyż wszystkie są świetne, a ich geniusz może przyćmić wszystko, co istnieje i nie istnieje. Czy owa piątka tworząca Cephalic Carnage zna takie słowa jak bariery, reguły, przeszkody? NIE! Jeżeli ktoś chce się o tym przekonać, proponuję mu zmierzyć się z Lucid Interval. Ekstremalnie pojechana muza zawarta w 14 utworach na 100% (jakie 100!, milion, miliard, setki bilionów %) pozbawi delikwenta zmysłu orientacji i percepcji :–). Śmiało mogę napisać, że album jest w ścisłej czołówce najbardziej pokręconych technicznie wydawnictw jakie Matka Ziemia w swym życiu słyszała. Chyba najprostszym kawałkiem jest „Cannabism”, ale to nie jest ani grind, ani death, ani doom, ani nic metalowego. Czy przyszłoby komuś do głowy nagrać i umieścić flamenco na grindowym albumie? Nie! A jednak chłopaki to zrobili. Innym ewenementem (pytanie, co nim nie jest w muzyce Cephalic?) wśród tej 14 jest „Black Metal Sabbath”, który jak sam tytuł na to wskazuje, jest black metalem, tyle, że w grindowej wersji!!! Kolejnym odbiegającym od grind/deathu trackiem jest „Arsonist Savior”, w swojej drugiej części. Jak napiszę o nim awangardowy – melancholijny jazz, chyba najlepiej oddam jego ducha. Dobra, czas chyba napisać co nieco o pozostałej 12. Ale co pisać? Nie ma tu kawałka, który by nie zabijał (po raz kolejny pytam sam siebie: a czy w historii Cephalic Carnage takowy istnieje?; i sam sobie odpowiadam: nie!). Aż sięgnąłem po słownik wyrazów bliskoznacznych, aby je kolektywnie scharakteryzować. Każdy z nich jest maksymalnie pogmatwany, zawiły, wieloaspektowy, złożony i wielowątkowy („Klub Picwikca” Dickensa to pestka przy Lucid Interval). Ale czy jest jakikolwiek słownik na świecie, który zawierałby tyle słów, aby oddać bogactwo muzyki Cephalic Carnage? Myślę, że nie, bo to co panowie skomponowali jest bardziej różnorodne niż różnorodność genowa Puszczy Amazońskiej! Nie wiem, który raz słucham tego albumu, ale chyba nigdy nie będę w stanie ogarnąć tego, co tu się dzieje. Każdy utwór jest diametralnie inny od poprzedniego, w każdym są maksymalnie chore, świdrujące, wiercące, pulsujące ześwirowane i Diabeł wie jeszcze jakie riffy. Równie piekielnie trudno jest zorientować się w tym, co wyczynia John na perkusji. Raz szarżuje, raz zwalnia, wali we wszystko, w co jego instrument jest wyposażony. No i te sfiksowane wokalizy Lena… growl, skrzek, krzyk, bełkot, bulgot, pisk etc etc. Wow! Czasem mam wrażenie, że otacza mnie ściana, ściana niespotykanego dźwięku, której za cholerę nie można przejść, a nawet objąć wzrokiem. Gdy wszystko zaczyna zwalniać i przybierać kosmiczną ciężkość, ta ściana robi z człowieka naleśnik. Lucid Interval przecina powietrze tyloma dźwiękami, iż wiele delikatnych osób albo wpadłoby w traumę, albo zwaliło się na ziemię, drżąc jak w silnej febrze. Nikt mi nie powie, że jest bardziej ekstremalne doznanie na świecie, niż obcowanie z twórczością Cephalic Carnage i z Lucid Interval, bo nie ma. Kiedyś ktoś o nich napisał, że grają psychodelic-ultra-hydro grind/death. Nie wiem, co to znaczy, ale na pewno to grają!
ocena: 10/10
corpse
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/CephalicCarnage
inne płyty tego wykonawcy:
0 comments:
Prześlij komentarz