Zacznę z grubej rury i powiem, że jest to najlepszy album w dorobku Aeon.
Od ostatniej płyty minęło prawie 10 lat i można śmiało rzec, że się zmieniło dosłownie wszystko, łącznie z resztkami normalności na świecie. Próbując się dowiedzieć przyczyn tak długiej absencji, okazało się, że poza ciągłymi zmianami składu z przyczyn czy to rodzinnych, czy też zdrowotnych, ekipa tak naprawdę wróciła do pełnej formy dopiero w 2019 r. Przy okazji też doczytałem ciekawostkę, że powody, dla których teksty są antychrześcijańskie wynikają z prozaicznej przyczyny – otóż wokalista bywał za młodu regularnie nachodzony przez sąsiadów, którzy byli świadkami Jechowy… i dalej chyba nie muszę tłumaczyć.
Z powodu globalnej pandemii, płyta była nagrywana w domowych studiach, co też jest mocnym znakiem czasów, gdyż efekt końcowy jest perfekcyjny brzmieniowo – posiada odpowiednią proporcję brudu i klarowności. Tradycji stało się zadość i po raz kolejny mamy instrumentale na płycie, w rekordowej ilości pięciu sztuk. Byłbym jednak szczerze rozczarowany, gdyby ich nie było wcale. Są one tym razem operowe, jak w filharmonii.
Pierwsze intro, otwierające płytę, jest wręcz triumfalne, jakby chciało zapytać słuchaczy „czy tęskniliście za nami?” I trudno jest nie odpowiedzieć pozytywnie, jak szybko dostajemy kilka wstępnych petard na rozgrzewkę. Wokal brzmi bardziej nieludzko niż wcześniej. Nie zrezygnowano z duo-wokalu, ale skrzek jest w zdecydowanym odwrocie i nawet jak się pojawia, to jest przyćmiewany przez główny, groźny, prowadzący wokal. Pojawiają się ponadto różne rodzaje zarówno growlów, jak i skrzeków, więc jest w czym wybierać.
Po drugiej wstawce instrumentalnej, kolejna szybka partia, ale zdecydowanie bardziej opierająca się na motoryce Thrash Metalu, podobnie zresztą jak współczesny Cannibal Corpse, choć nie aż tak brutalnie i zdecydowanie bardziej przystępnie. I tutaj dochodzę do luźnej refleksji, że zespół poszerzył wachlarz sztuczek, albowiem inspiracje nie są już tak jednoznaczne i bezczelne, jak to bywało wcześniej.
Aż prawie się chce powiedzieć, że pojawiają się riffy czysto aeonowe i że można mówić o doborze melodii charakterystycznych dla tej grupy, zwłaszcza po trzecim instrumentalu, na czele z bardzo wzniosłym i dumnym „God Ends Here”. Elementy orkiestralne bynajmniej nie ujmują ciężarowi utworu. Zresztą, reszta trzeciej części podąża tym samym, umiarkowanym śladem, z tendencjami do przyśpieszania.
Ostatnia, czwarta część płyty preferuje spokojniejsze tempa, choć wciąż nie mniej agresywne, przy dominującym morbidangelowym Groove w utworach. Nie zabrakło też typowego aeonowego refrenu, tym razem przy „Just One Kill”. Kończący płytę track ma własne intro i jest typowym epickim walcem, jakie się zwykło dawać na koniec.
Jest pewien szok, że album trwający 50 minut tak szybko schodzi, zanim się ktokolwiek połapie. Nie nudziłem się przez ani jedną sekundę trwania muzyki. Jest energia, jest siła, jest moc. Jeśli ktoś nie zna grupy, to może zacząć swoją przygodę od tego materiału.
ocena: 8,5/10
mutant
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/aeon666
inne płyty tego wykonawcy: