Mam co najwyżej średnie rozeznanie w dokonaniach Fleshless, ale liznąłem ich już na tyle, żebym mógł bez wahania napisać, że z ich obfitej dyskografii (a raczej tego, co już zasłyszałem) to właśnie Hate Is Born trafia do mnie najbardziej, chociaż może akurat dla Czechów nie jest jakoś wyjątkowo reprezentatywnym materiałem. Opisywana płyta to dziesięć (plus intro) niezbyt spójnych wewnętrznie kawałków, w których pomysły na zestawienie z sobą poszczególnych elementów ocierają się nieraz o absurd, a rozmaite rozwiązania kompozycyjne w swej skrajności zwyczajnie nie trzymają się kupy. Paradoksalnie, jako całość Hate Is Born, te numery spisują się naprawdę nieźle i — jak mi się zdaje — mają niemały potencjał koncertowy, bo trochę kopią, a chwytliwości im nie brakuje. Na monotonię w każdym razie nie można narzekać. Na brzmienie i wykonanie też nie, bo w tych punktach kolesie amatorki nie odstawiają. Znaki zapytania pojawiają się dopiero na poziomie ambicji zespołu oraz idei stojącej za muzyką. Fleshless próbują na Hate Is Born dokonać niemożliwego, czyli sprawnie połączyć błyskotliwą technikę Dying Fetus z prostą łupanką w typie Six Feet Under, a brutalność Cryptopsy ze szwedzkimi melodyjkami jak z najgorszej płyty Hypocrisy. Karkołomność tych starań (dodajmy, że nieporadnych) bywa zabawna, może nawet i pocieszna, ale nie na tyle, by wkurwiać. Muzycy porwali się na coś, co ich ewidentnie przerosło, ale mimo wszystko w jakiś dziwny sposób wzbudzają sympatię u słuchacza – cuś jak Krecik. Ja wiem, że brutalni deathmetalowcy powinni wywoływać nieco inne odczucia, ale co poradzić. Przynajmniej nie są tak żenujący, jak religijni emo-blackowcy, których u nas nie brakuje. No i opanowali instrumenty na całkiem przyzwoitym poziomie.
ocena: 7/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/pages/Fleshless-Official/320589007961874