Czy może być coś lepszego niż jeden album duetu Becker/Friedman? Oczywiście, że tak – dwa albumy duetu Becker/Friedman. Od dwóch lepsze by były trzy, ewentualnie siedem, ale niestety, skończyło się na dwóch, nad czym bardzo ubolewam. Boli mnie także to, że przez ostatnie ćwierćwiecze, bo tyle bez mała liczy sobie opisywany dziś album, krążków, które mógłbym z czystym sumieniem postawić na jednej z nim(i) półce jest w najlepszym przypadku kilkanaście. I że większość jest w podobnym wieku. Pewną osłodą są pojawiające się tu i ówdzie informacje o reaktywacji zespołów odpowiedzialnych za owe kilkanaście płyt. Do czasu jednak pojawienia się nowego materiału pozostaje cieszyć się tym, co jest; na szczęście jest to radość autentyczna, tak prawdziwa jak wiara Macierewicza w zamach smoleński. Być może dla części co mniej wyrobionych słuchaczy muzyka spod znaku Cacophony wyda się kiczowata i przerysowana, ale jak wspomniałem – dla mniej wyrobionych. Prawda bowiem jest taka, że w temacie neoklasycznego szarpania strun nic lepszego nie stworzono. Ba, rzekłbym nawet, że jeśli chodzi o granie na gitarze w ogóle. Można się ze mną zgadzać lub nie, ale racja i tak jest po mojej stronie. Owszem, przyznaję, teksty nie są mocną stroną Cacophony, tak właściwie te z Go Off! są nawet durniejsze niż te z debiutu, ale nie ma się co oszukiwać – tu nie o teksty chodzi. Najważniejsze, że nie przeszkadzają w odbiorze muzyki, a jeśli odnieść się do ówczesnych realiów, przysłowiowej prawdy czasów – są jak najbardziej w konwencji. Album, mimo iż bliźniaczo podobny do „Speed Metal Symphony”, słucha się wybornie i po zakończeniu jednego okrążenia ma się ochotę na kolejne. Kawałki skrojono oczywiście pod gitary, ale nie można się przyczepić ani do basu, który przyjemnie podbija riffy, ani do garów, które nie są tak proste, jak niektórzy mogliby sądzić. Nawet wokal, sam w sobie, nie przeszkadza – pasuje do stylistyki jak ulał. Kwestia gitar jest sprawą prostą jak cep – chłopaki wymiatają, Becker nawet bardziej i to nie tylko dlatego, że osobiście uważam go za najlepszego gitarzystę wszech czasów. Posłuchajcie sobie solówki w „Black Cat” to zrozumiecie. Albo i nie, jeśli macie gust po sąsiedzie. I tak, mimo iż album nie należy do przesadnie złożonych, Go Off! sprawia słuchaczowi mnóstwo frajdy, oczywiste patenty pozwalają lepiej poddać się muzyce, a banalna konstrukcja utworów daje możliwość lepszego wyłapania tego, co wartościowe. Podsumowując – album jest tak dobry, jak jest łatwy w odbiorze. Czysta, niezmącona przyjemność.
ocena: 9/10
deaf
inne płyty tego wykonawcy: