Na takie krążki warto czekać. Drugi album żółtodziobów z Hexen jeszcze bardziej umocnił moją wiarę w kapelę i graną przez nią muzykę. Cztery lata po debiucie zajebali chłopaki kolejnym wydawnictwem, po którym zbierać jest tyle, co po bostońskich maratończykach. A że cztery lata to jednak kawał czasu, to i muzyka trochę się zmieniła. Najogólniej mówiąc zamieniono melodyjność i przebojowość na ciężar i agresję (oczywiście w ramach gatunku). Przyznać mi się jednak wypada, ze pierwsze okrążenia nie przekonały mnie jakoś nadzwyczajnie, ale z czasem było już tylko lepiej. Mogliście się już - patrząc po moich tekstach – domyślić, ze nie przeszkadza mi melodyjność i przebojowość w thrashu, zęby mnie nie bolą od speedowych klimatów, a gitarowe fajerwerki mógłbym hodować w piwnicy (w workach po ziemniakach, oczywiście) - debiut Hexen był w tych kategoriach bezkonkurencyjny. I właśnie stąd początki mojego obcowania z Being and Nothingness były nieco pokraczne. Jak już wspomniałem cztery lata to mnóstwo, szczególnie w przypadku młodych kapel. To, że chłopaki, a wraz z nimi muzyka, dojrzeli słychać na każdym kroku. Nie ma już tylu popisów, teksty trochę jakby wydoroślały, postawiono bardziej na klimat, struktury i kompozycje. Wokalista przeszedł od czystych, niemal powerowych zaśpiewów do growli i mięsistych wrzasków. Deathowy klimat zaczął unosić się znad kręcącej się płyty, a z głośników zaczyny dobywać się wyraźnie niższe rejestry. Trochę mi zajęło odnalezienie się w tych zmianach, bo debiut ceniłem właśnie za tą frywolność, zabawę dźwiękiem, prawie młodzieńcze wygłupy. Na szczęście nie zapomniano o fajerwerkach i niemal każdy z dziewięciu kawałków może poszczycić się bądź to setem motorycznych, rasowych riffów, bądź neoklasyczna solówką, bądź kombinacją wspomnianych. Kilka przykładów: „Defcon Rising” (riff i solówka), „Stream of Unconsciousnes” (to samo), „Indefinite Archetype” (wejście i wyjście; na dodatek utwór klimatem kojarzy mi się z Pestilence’owym „Testimony Of The Ancients”) oraz „Nocturne” (zajebiste wręcz wejście oraz, ponownie, riff). A to tylko kilka z całej masy naprawdę porządnych momentów. Na zakończenie raz jeszcze podkreślę - Hexen to thrashersi pełną gębą, niestroniący ani od wirtuozerskich popisów ani od wycieczek w bardziej deathowe rejony. Rewelacyjny warsztat, wciąż solidna dawka nieokiełznanej dzikości i przebojowości, a na dodatek trochę jebania po nerach w najlepszym stylu. Poziom debiutu utrzymany. Mus dla fanów gitarowego thrashu.
ocena: 8,5/10
deaf
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/HeXeNMusic/
inne płyty tego wykonawcy:
0 comments:
Prześlij komentarz