11 kwietnia 2014

Deathrow – Deception Ignored [1988]

Deathrow – Deception Ignored recenzja okładka review coverOstatnio mieliśmy na blogu trochę nowości, czas więc najwyższy sięgnąć po kilka staroci. Dyskografia Deathrow dzieli się zasadniczo na dwie części: interesującą nas mniej i zaiste bardzo interesującą. I jak się pewnie domyślacie, zaczniemy właśnie od wisienki. Deception Ignored nagrano w czasach, kiedy większości kapel ani na moment nie wpadło do głowy pobawić się muzyką i zobaczyć dokąd te zabawy prowadzą. Sami zresztą bohaterowie dzisiejszej recenzji zanim wydali na świat opisywany album, trudzili się graniem typowego, niemieckiego thrashu. Ale nie o tym jest ten tekst, więc do rzeczy. Deception Ignored powinni się szczególnie zainteresować maniacy gitarowych fajerwerków; gitarowego thrashu ogólnie. Tak, nad wyśmienitą pracą duetu Flügge/Osterlehner można się trzepać godzinami. Nie mam jednak na myśli zaledwie ich popisów solowych, ale odnoszę się do całokształtu aranżacji gitarowych. Średnio co 2-3 minuty pojawia się urywający dupę riff, a trzeba wiedzieć, że pomiędzy nimi poupychano owych „kilka”, absolutnie kilerskich solówek, co przekłada się oczywiście na częste wizyty w ustronnym miejscu z zapasem chusteczek w garści. Jest tego tak wiele, że spokojnie mogliby Niemcy obdzielić połową materiału kilka kapel, samym pozostając wciąż z tuzinami. Naprawdę postarali się muzycy o to, by gitar nikomu nie zabrakło, nie tracąc przy tym nic z kosmicznego poziomu, zróżnicowania i niebagatelności. „Events in Concealment”, instrumentalny „Triocton”, „Narcotic” to tylko kilka przykładów kompozytorskiej maestrii i technicznej finezji. Równie dobrze mógłbym jednak wymienić wszystkie siedem kawałków i nikt kamieniem by we mnie nie pizdnął. Trochę blado na tym tle wypada bas, bo niestety przez znakomitą większość krążka umyka uwadze i nie wychodzi poza dźwięki tła. Aczkolwiek we wspomnianym „Events in Concealment” udaje mu się wychynąć z ukrycia i fantastycznie dopełnić solówkę. Wskazując jednak na minusy albumu – niedosyt basu będzie właśnie największym z nich. Nie zgodzę się natomiast z częścią niezbyt przychylnych opinii dotyczących wokali, bo moim zdaniem pasują do charakteru muzyki i nie dość, że niczego im nie brakuje, to barwa i styl śpiewania nadają muzyce oryginalnego szlifu i dobrze współgrają z ogólną koncepcją wydawnictwa. Dobrze sprawuje się także garowy. Nie będzie wielką przesadą, jeśli napiszę, że jest w awangardzie swoich czasów i bardzo udanie żeni ze sobą grę techniczną i agresywną. Nie jest to oczywiście najszybszy ani najbardziej techniczny perkusista świata, ale wszechstronny i kreatywny na pewno. Sama muzyka najbardziej kojarzy mi się z rodzimym Wilczym Pająkiem i ich nieco pojebanym, niekiedy nurtująco offowymi melodiami i nieco surrealistycznym stylem. Podobnie jak w przypadku krajanów, Deathrow mocno eksperymentuje z tempami i podobne efekty uzyskuje. Wszystko to sprawia, że krążek jest bardzo złożony i kompleksowy, ale jednocześnie łatwy w odbiorze i przyjemny dla ucha. Jeżeli więc stary Wilczy Pająk był i jest dla was ucieleśnieniem talentu i geniuszu, na pewno nie zawiedziecie się na Deathrow.


ocena: 9,5/10
deaf

podobne płyty:

Udostępnij:

2 komentarze:

  1. Nic nie mam do muzyki Deathrow, ale wolę Wilczarzy, bo to Polacy. I są ponadto po prostu lepsi i bardziej utalentowani

    OdpowiedzUsuń
  2. Sama muzyka ciekawa jakby trochę podobna do Voivod jednak nie jestem w stanie tego słuchać przed Anthraxowy Beladonnowy wokal.

    OdpowiedzUsuń