Bez wątpienia jedna z najjaśniejszych gwiazd na polskim firmamencie, kapela niedoceniana za życia, niestety niedoceniona również po śmierci. Niemniej jednak my, Prawdziwi Koneserzy, nie zapomnieliśmy o Wilczym Pająku. Pozwalam sobie przeto ogłosić mały manifest, krótki do bólu i równie dosadny:
Koniec z tandetą, koniec z popkulturowym kiczem obecnym także w metalowym półświatku! Koniec z przerostem formy nad treścią, koniec z durnowatą komercją, śmiesznymi mezaliansami i lizaniem dupsk mass-mediom! My, Prawdziwi Koneserzy, zadbamy o to, by z zapomnienia powróciły prawdziwe perełki, nierozpoznane brylanty, zespoły, których muzyka jest ponadczasowa, zespoły totalne, prawdziwi artyści. Żadnych półśrodków! Kill all the scheisskopfen!
Po tym krótki manifeście pozwolę sobie przejść do rzeczy, do debiutanckiego albumu formacji Wilczy Pająk. Chyba najlepszą rekomendacją dla kapeli jest fakt, że pomimo upływu ponad dwudziestu lat, ich muzyka nie straciła nic ze swojej jakości. Nawet więcej – w porównaniu z królującym dzisiaj chłamem, ich estetyka, ich wizja muzyki jest jeszcze bardziej wyrazista, świeża i poruszająca. Aż się wierzyć nie chce (a tu taka niespodzianka), że kolesie dwie dekady temu nagrywali takie cudeńka. Nawet język polski, który do metalu średnio pasuje, w ich utworach brzmi rewelacyjnie, jest bardziej bezpośredni i przeszywający. Trochę szkoda, że odeszli od tego na późniejszych wydawnictwach, ale prawa rynku są nieugięte (jak na ironię, wiele to nie dało). Tak czy inaczej, Wilczy Pająk obija mordę niczym zawodowy bokser, a nawet — na podobieństwo Andrew G. (dobrze, że nie na podobieństwo Andrew L. - przyp. demo) — napierdala po jajach aż łzy w oczach stają. Takiej dawki autentycznej mocy, bezpośredniości oraz młodzieńczej złości i buntu nie mają wszystkie albumy Vadera razem wzięte. No po prostu wgniata w fotel, zaczynając od bębenków usznych. Technika – najwyższa światowa półka, mądrze skomponowane linie poszczególnych instrumentów, energetyzujące riffowanie i wykoksane solówki. Przebojowość – poza wszelką dyskusją, już po pierwszym przesłuchaniu Leszek zyskuje w słuchaczu kumpla do śpiewania. Teksty trochę trąca myszką, ale nie ma co się ich czepiać – takie czasy. Podobnie jest z niektórymi pomysłami, które wydają się jeszcze nie w pełni rozwinięte i dopracowane. Niemniej jednak są to sytuacje wyjątkowe. Normą bowiem jest zachwyt nad wyczuciem momentu, ekspresją, technicznymi zagrywkami, czy wirtuozerskimi popisami muzyków. Miód. Jakoś tak się złożyło, że na każdym albumie Pająków jest jeden kawałek, który zapada w pamięci najbardziej, należy do tej grupy utworów, które się włącza raz i zapętla, bądź słucha głównie ich. Wilczy Pająk ma taki utwór pod postacią boskiego „Memento Mori” – nie można oderwać od niego uwagi, przez co trochę cierpi reszta — niezłego przecież — materiału. Ja zachęcam was do dokładniejszego zapoznania się z Pająkami, co sam zamierzam niezwłocznie poczynić.
ocena: 8,5/10
deaf
oficjalna strona: www.wolfspider.pl
inne płyty tego wykonawcy:
płyta 10/10
OdpowiedzUsuńjedna z moich ulubionych a Leszek Szpigiel jest mistrzem.