5 listopada 2012

Embolism – ...And We All Hate Ourselves [2000]

Embolism - ...And We All Hate Ourselves recenzja okładka review coverSłowacka scena grind core’a niesie z sobą co najmniej tyle absurdów co polski Sejm, tylko w przeciwieństwie do, za przeproszeniem, reprezentantów naszego, za przeproszeniem, narodu cieszy się tam sporą popularnością – co samo w sobie jest kolejnym absurdem. Na całe szczęście wśród tamtejszej zgrai ni to muzycznych ni kabaretowych popierdółek trafiło się kilka konkretnych wyjątków. Embolism był jednym z nich. Niestety, o tym zespole można mówić wyłącznie w czasie przeszłym, a szkoda bo na swoich płytach, oprócz niezłej sieczki, pokazał trochę mniej typowe podejście do gatunku. Naturalnie …And We All Hate Ourselves daleko do jakiejś awangardy czy dziwactw z katalogu Relapse, ale zawiera tyle charakterystycznych patentów i interesujących pomysłów, że Embolism zyskał zaszczytne miano kapeli rozpoznawalnej. Składa się na to kilka elementów. Po pierwsze dość specyficzny głos wokalisty – niby skrzeczy standardowo, ale jest w tym coś… pociesznego (pierwsze skojarzenie to oczywiście Impetigo), co uwypukla się zwłaszcza w zaśpiewanej acapella końcówce „The Nowhere Land”. Poza tym zespół robi użytek z obu gitarzystów – dzięki nim partie tego instrumentu są rozbudowane znacznie ponad średnią gatunkową, a to w połączeniu z dość luźnym podejściem do tematu i sporą dawką odjazdów przełożyło się na dużo smaczków, drobnych kombinacji i zagrywek od czapy. Kolejny plus …And We All Hate Ourselves wynika z poprzedniego – chodzi o różnorodność. Sympatyczni Słowacy unikają chaotycznego grzania na jedno kopyto, więc płytka tak prędko się nie nudzi, a zaraz po jej wysłuchaniu nie ma oporów przed ponownym odpaleniem. Możecie mi wierzyć, że ten album to całkiem udana pozycja dla osób szukających w grindzie czegoś przemyślanego i podanego z jajem. Miłośników ultraszybkiego napierdalania na oślep raczej nie uszczęśliwi.


ocena: 7,5/10
demo

inne płyty tego wykonawcy:

Udostępnij:

2 listopada 2012

Spawn Of Possession – Incurso [2012]

Spawn Of Possession - Incurso recenzja okładka review coverPrzewrotność losu bywa niekiedy bardzo zabawna. Szwedzi ze Spawn Of Possession przez kilka lat napierali wysokiej jakości brutalny i techniczny death metal w typie mocno amerykańskim, za co zresztą zupełnie słusznie byli głaskani po główkach. Potem zrobili sobie dłuższą przerwę wydawniczą, wykorzystując ten międzyczas na odświeżenie składu i weryfikację inspiracji. I tu robi się ciekawie, bo z ponadnormatywnie uzdolnionym (a ostatnio też niezwykle aktywnym) Christianem Münznerem w swoich szeregach nagrali krążek, na którym w dużym stopniu przedefiniowali dotychczasowy styl i uczynili go jeszcze bardziej kompleksowym. A zrobili to na obraz i podobieństwo… Obscury. Rezultat jest taki, że grają niemal identycznie jak autorzy „Omnivium”. Cały dowcip polega jednak na tym, że — na nieszczęście Christiana, który robi tu za solówkarza — Incurso wypada, przynajmniej dla mnie, znacznie ciekawiej niż ostatnia płyta jego macierzystej kapeli. Obie ekipy siedzą w tej samej, bardzo przecież wąskiej niszy, więc w żaden sposób nie da się tu uciec od porównań, a i ja tego robić nie zamierzam. Postaram się jednakowoż przedstawić pokrótce również, na czym w mojej opinii polega wyższość Incurso nad „Omnivium”. O samej technice naturalnie nie ma sensu długo dyskutować, bo co oczywiste, obie te płyty prezentują sobą makabrycznie wysoki poziom muzycznego zakręcenia i na dobrą sprawę niewielu może się mierzyć z ich twórcami. Różnice natomiast pojawiają się w mocy, z jaką oddziałują na słuchacza, bo jedną z większych zalet opisywanego krążka jest wysoki współczynnik ostrej napierduchy. Choć Szwedzi nie stronią od melodii, nie doszukacie się u nich rozwiązań osłabiających siłę wyrazu – naciąganych klimacików, klawiszowych popierdółek czy czystych wokali. Nawet dodające dramaturgii orkiestracje wpleciono tak, żeby nie ucierpiała na tym brutalność. Takie połączenie karkołomnych, wściekle skomplikowanych aranżacji i czystego czadu sprawia, że całej płytki słucha się w poczuciu niesłabnącego ocipienia. Huragan dźwięków sprokurowany przez Spawn Of Possession odznacza się ponadto dużą wewnętrzną spójnością, co z pewnością nie było łatwe do uzyskania przy tak rozbudowanym (a przez to długim) materiale. Jakby tego było mało, mimo zawiłej konstrukcji Incurso charakteryzuje się nielichą chwytliwością. Zastanawia mnie tylko jedno – czy chłopaki już dali z siebie wszystko, czy może jednak pozostawili jakieś rezerwy, którymi dobiją nas na następnym albumie?


ocena: 9/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/SpawnofPossession/

podobne płyty:

Udostępnij:

29 października 2012

Hour Of Penance – Sedition [2012]

Hour Of Penance - Sedition recenzja reviewTego można było się po nich spodziewać! Choć może inaczej – JA właśnie tego od nich oczekiwałem, zwłaszcza po tym, jak zaostrzyli mi apetyt zagranym w nowym składzie (który do tej chwili i tak się zmienił – u nich to norma) wybornym koncertem w Katowicach. "Sedition" to pół godziny (intro tradycyjnie można pominąć, bo nic nie wnosi) super intensywnej, bezlitosnej, podanej bez skrupułów miazgi, która żadnego fana zajebiście brutalnego death metalu nie powinna pozostawić obojętnym. Ale, ale – nie jestem jednak wcale przekonany, że każdy wielbiciel wybornej "Paradogma" będzie tym materiałem zachwycony. Muzyka na piątym albumie Włochów została bowiem niemal całkowicie odarta z bardziej klimatycznych (czyli stricte Nile-owskiego pochodzenia) momentów, zmieniła się ilość i charakter melodii, a samych zwolnień jest jak na lekarstwo. Nie trzeba być specem od ekstremalnego łomotu, żeby stwierdzić, że tym razem muzycy Hour Of Penance położyli nacisk przede wszystkim na intensywność przekazu, olewając w pewnym sensie przystępność. Stąd też przez większość czasu trwania "Sedition" to jeden wielki wybuch nienawiści i killerskich blastów nabijanych w niemal absurdalnych tempach. Tak hermetycznego, skondensowanego i masywnie brzmiącego nakurwu nie da się ogarnąć w dwóch-trzech przesłuchaniach – potrzeba trochę skupienia, żeby przebić się przez tę zagęszczoną ścianę dźwięku i w pełni docenić klasę albumu. Mimo wszystko płytę chyba w większym stopniu odpala się po to, żeby dać się Włochom zajebać i doprowadzić do stanu niedowierzania czy bezsilności, niż dla jakichś wyjątkowych doznań estetycznych, choć i tych trochę dostarcza. "Sedition" to na pierwszym miejscu okrutna rzeź i już tylko od chęci i indywidualnej odporności zależy, czy słuchacz dokopie się w niej do czegoś więcej. W mojej opinii warto się przykleić do głośników na dłużej.


ocena: 9/10
demo
oficjalna strona: www.hourofpenance.net

inne płyty tego wykonawcy:

podobne płyty:

Udostępnij:

26 października 2012

Senseless Dementia – Aberrant [2009]

Senseless Dementia - Aberrant recenzja okładka review coverAberrant trąci amatorką i brakiem konkretnych funduszy, ale nic nie szkodzi, bo gdy się dobrze wsłuchać (najlepiej z pomocą słuchawek), to Amerykanie mają do zaoferowania kawał zupełnie przyzwoitego gania. I to nawet szczątkowo oryginalnego, bowiem muzycy nie bawią się w rozgniewanych chłopców-hardcore’owców ani też nie tłuką typowego amerykańskiego ultra brutalnego death-grindu. Senseless Dementia obrali sobie za styl dość archaiczny europejski death metal skłaniający się ku szwedzkiej odnodze gatunku, z charakterystycznie rzężącymi gitarami. Zalatuje od nich klasykami w typie starego Necrophobic czy Dismember, więc nie jest źle. Do tego, dla większej pikanterii, dołożyli trochę wpływów blacku i thrash’u. Panowie tłuką bez fajerwerków, zabójczego tempa czy niesamowitej brutalności – ot, tak zwyczajnie, naturalnie i chyba na dużym luzie. Podobnie lajtowo się tego słucha; bez trudu można nimi nadążyć, a długość albumu (równe 30 minut, wliczając intro, outro i krótkie interludium) wyklucza zaśnięcie w połowie. Na uwagę w tej muzyce zasługują przede wszystkim dobre acz trochę niewyraźne (stąd początkowa gadka o słuchawkach) partie gitar z dużą ilością fajnie piłujących melodyjnych riffów – takie proste, oklepane patenty, a ciągle potrafią ucieszyć. Mimo produkcyjnych niedostatków — a może i również dzięki nim — kawałki (a zwłaszcza „Pathogenic Ascendancy”, „Flesh Alignment” i „Aberrant”) posiadają dość wewnętrznego uroku i szybko wpadają w ucho, a cały materiał przelatuje jak z bicza strzelił. Tyle mi wystarcza i więcej od Aberrant wymagać nie zamierzam. Jest git!


ocena: 7/10
demo
Udostępnij:

23 października 2012

Blackwater – Founded On The Shambles [2012]

Blackwater - Founded On The Shambles recenzja okładka review coverMłócka tego typu zupełnie mi spowszedniała (choć staram się jej nie słuchać), ale mimo to materiał Niemców zrobił na mnie naprawdę pozytywne wrażenie. Przynajmniej w kilkunastominutowej dawce sprawdzają się jak należy, bo już nie jestem przekonany, czy ich pełną płytę zdzierżyłbym z takim spokojem. Póki co mamy konkret w postaci Founded On The Shambles – dobrze skondensowaną, zagraną na amerykańską modlę death’ową pigułę, w której Blackwater (tylko nie pomylcie ich z Black River przez tę wodę w nazwach!) łączą dobrą (acz rzemieślniczą) technikę, przyzwoite szybkości i odrobinę melodii. Korzystając z tych elementów wymyślili sobie dość prosty schemat utworów – ponapierdalać, trochę zwolnić, strzelić bardziej melodyjny riff i znowu napierdalać. I cóż, nawet to wpada w ucho w wymiarze epkowym, ale — że się powtórzę — przy okazji longpleja to raczej nie wystarczy i pewnie wszystkie kawałki zleją się z sobą. Chłopakom chyba najbliżej do The Faceless, tylko pozbawionego tych wszystkich udziwnień, którymi Amerykanie lubią zaśmiecać swoją muzykę. Brzmienie mają dobre, bo i w cywilizowanym kraju nagrywali. Materiał do posłuchania, jednak na przewidywania dotyczące ich przyszłości bym się nie porywał.


ocena: -
demo
oficjalna strona: www.blackwatermetal.de
Udostępnij:

20 października 2012

Krlja – Grind World Order [2010]

Krlja - Grind World Order recenzja reviewKrlja-Krlja-Krlja… Wyobrażacie sobie publikę skandującą taką poronioną nazwę podczas koncertu na jakimś zadupiu? Ja nie bardzo. Pewnie ludziska ograniczają się do chorwackiego odpowiednika „jeeeah! kurwa! jeeeah! napierdalać! jeeeah!”. Coś mi się wydaje, że ta porypana, być może coś znacząca w jakimś języku nazwa wzięła się stąd, że kolesie od początku nie przewidywali sobie komercyjnych sukcesów. Z jednej strony mieliby rację, bo grindowych pomiotów na każdym kontynencie jest zatrzęsienie, w tym niemało lepszych, ale z drugiej takie mocno koncertowe granie wychodzi im bardzo do rzeczy – przy czym trzeba zaznaczyć, że oni są raczej z tych ciężkich niż szybkich (przy czym nie mają nic wspólnego z Cock And Ball Torture). Miażdżeniu słuchacza sprzyjają dobre brzmienie (o takie akurat bym ich nie podejrzewał) i riffy na tyle rozsądnie dawkowane, żeby poszczególne kawałki jednak czymś się od siebie różniły – nie tylko długością. Dzięki temu przez 35 minut płytki można przebrnąć bez bólu, od czasu do czasu wychwytując patent wyrastający ponad średnią gatunkową. Po kilku przesłuchaniach Grind World Order naszła mnie refleksja, że gdyby Dead Infection grali, powiedzmy, ze trzy razy wolniej, to pewnie otrzymalibyśmy coś zbliżonego do twórczości Krlja, a to świadczy o tym, że tacy do dupy, to oni nie są.


ocena: 6,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/krljagrind
Udostępnij:

17 października 2012

Cosmonauts Day – Paths Of The Restless [2011]

Cosmonauts Day - Paths Of The Restless recenzja reviewSludge zza wschodniej granicy nie jest czymś, z czym mam styczność na co dzień, ale jak pokazuje przykład Cosmonauts Day – trochę budzącej trwogę egzotyki zawsze można wrzucić na ruszt. Z pozytywnym skutkiem, bo poziom techniczno-kompozytorski tego zespołu jest zaskakująco wysoki, a realizacja materiału w zasadzie nie odbiega znacząco od standardów cywilizowanego świata. Kwartet z Moskwy (czy okolic) swoją muzyką na glebę jeszcze nie sprowadza jak wielcy z Ameryki, ale pewien potencjał jest zauważalny, i gdy tylko starczy im wytrwałości, to jakaś sensowna wytwórnia przybędzie oswoić ich tłustym kontraktem. Ale to akurat temat na przyszłość, być może nawet odległą. Nazwę chłopaki zaczerpnęli bodaj od radzieckiego święta upamiętniającego wysłanie Gagarina na orbitę, klimat mają zbliżony do teledysku do mastodonowskiego „Oblivion”, więc wszystko jest tu mniej więcej jasne – entuzjaści kosmicznych odlotów, czy swobodnego bujania w obłokach (obojętnie czego) powinni być zadowoleni. Mnogość motywów, częste zmiany tempa i nastroju nie przeszkadzają Rosjanom łagodnie kołysać; materiał łatwo się przyswaja, skutecznie rozleniwia i pozwala na chwilę oderwać się od niedostatecznie zadymionej rzeczywistości. Na Paths Of The Restless nie ma znaczenia, czy chłopaki grają ostro czy lajtowo – efekt przez cały czas jest ten sam. Wprawdzie do typowego amerykańskiego luzu trochę im brakuje, ale po odpowiednim doprawieniu się powinni to nadrobić, choć mogą mieć wtedy problemy z dojrzeniem instrumentów. Oprócz samej muzyki i pozytywnych reakcji, jakie wywołuje, Paths Of The Restless ma jeszcze tę zaletę, że oszczędza nam wysłuchiwania desperackich zmagań wokalisty z konwencją gatunku. Cosmonauts Day przyszło to łatwo i naturalnie, bo tak się składa, że w ogóle nie posiadają wokalisty. Potrafię sobie jednak wyobrazić, jak ktoś taki mógłby swoim pianiem zniweczyć wysiłki instrumentalistów i tym samym sprowadzić cały zespół do poziomu syfu. Na szczęście zwyciężył zdrowy rozsądek i żadnego wyjca na siłę nie zaangażowali. U mnie mają sporego plusa.


ocena: 7,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/cosmonautsday

podobne płyty:

Udostępnij:

14 października 2012

World Downfall – Beyond Salvation [2006]

World Downfall - Beyond Salvation recenzja okładka review coverJak się ma taką nazwę, to wręcz nie wypada wychodzić poza określone skojarzenia. Chwała więc Niemcom, że nie zrobili niczego głupiego i nawalają to, co powinni, i czego świat — a przynajmniej ta jego maleńka część, która wie o ich istnieniu — od nich oczekuje. Mniej kumatym wyjaśniam, że chodzi o klasycznie potraktowany grind core. Jedynym zaskoczeniem, choć to zdecydowanie za mocne słowo, jest to, że w muzyce World Downfall mamy więcej bezpośrednich odwołań do Napalm Death niż Terrorizer, ale trudno to uznać za wadę, czy też wypaczenie idei napieprzania. Niemiecki kwartet katuje słuchaczy sieczką łączącą w sobie przede wszystkim cechy „Harmony Corruption”, „Utopia Banished” i „Order Of The Leech” – jest więc szybko, agresywnie, pewnie wykonawczo, selektywnie i do pewnego stopnia chwytliwie. Ta ostatnia właściwość wynika naturalnie z urozmaiconych riffów (warte sprawdzenia są zwłaszcza te w „1st Prize Ambulance Ride”, „Malfunction” i „Blind”), bo World Downfall grają znacznie więcej niż przeciętny przedstawiciel gatunku. Potrafią się przy tym obyć bez totalnych przyspieszeń i punkowego chaosu. Zespół nie może się (jeszcze) pochwalić produkcją na poziomie Brytoli (Beyond Salvation brzmi nieźle, ale trochę płasko i surowo – brakuje ostatecznego szlifu) i charakterystyczną dla nich dynamiką, co nie zmienia faktu, że płytka jest równa, bez udziwnień i po niemiecku solidna. Pewną ciekawostką jest gościnny udział Angeli Gossow, która stworzyła fajny duecik z Lohmem w „Your Shadow Moves Faster Than Mine”. Od strony artystycznej wniosła raczej niewiele (pewnie jej brakowało mocniejszego grania w macierzystej kapeli, hehe), od komercyjnej pewnie też, bo — przy niewątpliwych walorach wokalnych — żaden z niej magnes na brutalistów, a entuzjaści Arch Enemy nie jawią mi się jako publika głodna grindowego łomotu. Za to normalni grindersi powinni być zadowoleni.


ocena: 6,5/10
demo
oficjalna strona: www.worlddownfall.de

podobne płyty:

Udostępnij:

11 października 2012

Pervencer – Extermination Is Right [2011]

Pervencer - Extermination Is Right recenzja reviewByłbym skłonny się założyć, iż Brazylijczycy założyli sobie, że będą popylali techniczny death metal zanim w ogóle kupili instrumenty. Czemu? Ano dlatego, że teraz trochę rozpaczliwie próbują podołać wymogom gatunku, a tym samym zadaniu, jakie przed sobą postawili. Extermination Is Right nie przedstawia sobą obrazu całkowitej nędzy i rozpaczy, ale pewną nieporadnością i niezdecydowaniem zalatuje od tego materiału dość mocno, i to od pierwszych sekund. Słychać, że kolesie mają trochę fajnych pomysłów (szczególnie na gitary), niestety mieszają je jak popadnie z tym, z czego dumni być nie powinni. I tak niezłym riffom towarzyszą np. kompletnie nieprzemyślane zwolnienia czy rozwalające strukturę kawałków rytmy. W największym stopniu obnaża to braki w umiejętnościach pana perkmana, który nie wyrabia za kolegami i często chadza na skróty. Muzyce Pervencer na pewno też nie pomagają próby inkorporowania czegoś bardziej ambitnego i zakręconego, bo raz, że z lekka ich to przerasta od strony czysto technicznej, a dwa, że wszystkie takie patenty sprawiają wrażenie wrzuconych od czapy i na siłę – żeby wytworzyć wrażenie zespołu ambitnego i zakręconego. Ogólnie rzecz ujmując – chłopaki grają może i z zaangażowaniem, ale za bardzo niespójnie. Przynajmniej mamy jako taką pewność, że nie oszukiwali w studiu w celu zrobienia z siebie mega instrumentalistów. No chyba, że tak w ich wydaniu brzmi materiał po milionie poprawek…


ocena: -
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/Pervencerdeath
Udostępnij:

8 października 2012

Despondency – God On Acid [2003]

Despondency - God On Acid recenzja reviewOto prawdziwie brutalny wymiot na najwyższym poziomie, który w niczym nie odstaje od najbardziej znanych przedstawicieli czołówki gatunku. Ba! Taki materiał jest godzien ekstraklasy i może służyć za wzór do naśladowania! Despondency na swoim potężnym debiucie nawet przez sekundę nie proponują niczego nowego, ale to, co zagrali, zagrali wprost wybornie, czerpiąc całymi garściami z dorobku największych i najpopularniejszych brutalistów grasujących w amerykańskim podziemiu – od Disgorge, przez Gorgasm i Devourment, po Broken Hope. Niemcy najwięcej wspólnego mają z tymi pierwszymi, choć młócą od nich trochę szybciej (a to przecież żaden powód do rozpaczy). Tak czy inaczej God On Acid już na starcie lokuje się w europejskim topie obok, równie debiutanckich, opusów Pyaemia i Disavowed. Dalsze opisy wydają się zatem zbędne, bo każdy, nawet średnio zorientowany, rzeźnik potrafi sobie poskładać te nazwy do kupy i wyciągnąć odpowiednie wnioski. Techniczna młócka, nieludzki bulgot, ciągły blast – to tak w skrócie. O przewadze nad innymi kapelami, korzystającymi z tych samych składników, przesądza duża, a momentami nawet zaskakująca przystępność materiału. Kawałki są do siebie bardzo podobne (jakkolwiek trafiają się w nich pewne wyróżniki), przestojów praktycznie w nich brak, a całość jest potwornie długa (aż 33 minuty, hehe), ale mimo to Despondency na tyle umiejętnie żonglują rytmami (późne Broken Hope się kłania) i kombinują z wokalami, że o płytce tak szybko się nie zapomina, a sięga się po nią dużo chętniej niż po wytwory konkurencji. Ponadto God On Acid brzmi niemal wzorcowo – ciężko i czytelnie, bez przesadnego zbasowania. Na zakończenie dodam jako ciekawostkę, że zamiast tekstów, całą wkładkę chłopaki zapchali wylewnymi dzięksami.


ocena: 8/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/thetruedespondency

podobne płyty:

Udostępnij: