Talent? Szczęście? Negro-syjonistyczny spisek? Co by to nie było, coś musiało być na rzeczy, bo droga Blood Incantation — którzy przecież nie zrewolucjonizowali ani nie wymyślili death metalu na nowo — do czołówki gatunku była wyjątkowo krótka i jak się zdaje bezproblemowa. Z dnia na dzień Amerykanie stali się zespołem, „o którym się mówi”, każde kolejne ich wydawnictwo przyjmowano przy wtórze ochów i achów, zaś na fali ich popularności pojawiła się cała masa kapel chcących grać podobnie. Tak, to jest, kurwa, sukces, w dodatku w pełni zasłużony.
Niestety z sukcesem tak to już bywa, że niektórym od jego nadmiaru odbija palma, tracą kontakt z rzeczywistością i zaczynają robić głupoty. W przypadku Blood Incantation taką głupotą było ambientowe hmm… coś o tytule „Timewave Zero”. Niby to niewarta uwagi bzdura, niby to nieszkodliwa – a owszem, gdyyyby tylko została odpowiednio potraktowana. Tymczasem zatrważająco duża część odbiorców obwołała to coś objawieniem i przejawem geniuszu Amerykanów i w ten sposób zamiast solidną zjebą postawić zespół do pionu, utwierdziła go w poczuciu własnej zajebistości i wszechstronności oraz zachęciła do dalszych eksperymentów. Efekty słychać na Absolute Elsewhere.
Trzecia płyta Blood Incantation jest materiałem niesamowicie ambitnym, progresywnym i nieprzewidywalnym, czerpiącym z różnych stylów i gatunków, a przy tym zapewniającym niespotykane doznania estetyczne… bla, bla, bla… literki. Absolute Elsewhere ma do zaoferowania przyzwoitą (procentowo) dawkę znakomitego death metalu, cała reszta to tak naprawdę pomyłka. Amerykanie władowali w ten krążek wszystko, co tylko przyszło im do głów – od zakręconych, przepełnionych blastami partii, przez rock progresywny i ambient, po wręcz folkowe pitu-pitu. Tu zaleci Nocturnus, tam Opeth, a jeszcze gdzie indziej Mastodon, Akercocke czy rzężąca resztką sił lodówka. Mają rozmach skurwisyny, że zacytuję klasyka.
Na co komu jednak rozmach, kiedy całość zwyczajnie rozłazi się w szwach, ba!, w ogóle nie jest pozszywana. Konstrukcja Absolute Elsewhere — jeśli o jakiejś przemyślanej konstrukcji można tutaj mówić — jest straszliwie naciągana/przekombinowana, o wewnętrznej spójności (czy to „dużych” utworów, czy tylko ich części) należy zapomnieć, o płynnych/logicznych przejściach między kolejnymi fragmentami również. Albo jest jeszcze za wcześnie na tak szeroko zakrojony eklektyzm, albo Blood Incantation po prostu się do tego nie nadają – ja obstawiam opcję numer dwa, bo przez te wszystkie hmm… urozmaicenia najciekawsze i najbardziej wartościowe motywy nie dostają dość czasu, żeby się należycie rozkręcić, są urywane i zastępowane gorszymi, niedeathmetalowej proweniencji.
Jednakowoż właśnie za deathmetalową stronę Absolute Elsewhere należą się muzykom Blood Incantation szczere pochwały, bo chociaż nie robią niczego odkrywczego — a przez nadmiar hype’u tak może im się wydawać — to jest w tym moc, precyzja, świeżość i sporo kapitalnych pomysłów. Zespół wyraźnie poprawił brzmienie (można uznać, że wycieczka do Niemiec się opłaciła), zadbał o czytelniejsze wokale (ale wprowadził też czyste zaśpiewy) i nawet odrobinę zyskał na brutalności, dzięki czemu ta pokręcona sieczka wchodzi naprawdę dobrze. Gdyby Amerykanie ograniczyli się wyłącznie do tak pojmowanego death metalu, pewnie mógłbym się zastanawiać, czy to przypadkiem nie jest ich najlepsza płyta. Niestety, elementów rozpieprzających album od środka, miałkich i niczym nieuzasadnionych, jest zbyt dużo, żeby przejść nad nimi do porządku dziennego.
Czy tak ma wyglądać kraut death metal? Jeśli tak, to ja raczej podziękuję i wrócę do bardziej składnych dźwięków, przy których nie muszę się co chwilę łapać za głowę.
ocena: 7/10
demo
oficjalny profil Facebook: facebook.com/BloodIncantationOfficial
inne płyty tego wykonawcy:
Bardzo podoba mi się pierwszy paragraf recenzji (a myślałem że tylko ja tak ostatnio się czuję dziwnie - podejrzewam, że ktoś rozpyla jakiś syf w powietrzu - czy czujecie się ostatnio jakoś bardziej senni?). Przyznam szczerze, że miałem wrażenie, jakbym to ja pisał tą recenzję. Może dlatego tak mi się ona podoba?
OdpowiedzUsuńPotwierdzam też, że o tym zespole się cały czas mówi. Kolega, który jest wielkim fanem Thy Disease też o nich non-stop mówił i się nimi podnieca (Demo będzie wiedział). Cały czas się waham, czy sobię to kupić, bo to że tego słuchałem, to ja wiem. Ale to, czy naprawdę coś, co lubię? Swój podziw wyrażam poprzez wydawanie piniendzy (których nie ma i nie będzie). A tych jakoś szkoda mi wydawać, gdzie jednocześnie inwestuje w Tomb Mold i Skeletal Remains, oraz Gruesome.
Obecnie, polecam Oppression (trzy płyty po dwie płyty), Osmose wydał ponownie Belial (tak jak powinno być to wydane, walić Funeral Industries). Są też pierwsze 4 Krisiuny w mediabook - raczej się nie załapię w tym roku, ale w następnym, jak jeszcze będzie, a na pewno będzie, bo to będzie schodzić jak bułeczki z piekarni, to należy zdobyć.
I o takie recenzje nie walczyłem ale szanuję.
Mój brat jest również ich wielkim fanem. Niestety płyta u mnie trafia w absolute elsewhere...albo i nowhere hehe.
Usuńmój kolega jest starszy ode mnie o 10 lat. mógłby być moim wujkiem. tak więc rozdział wiekowy jest ciekawy. ja bym się nawet nie zdziwił, kiedy by mi się ten zespół spodobał, kiedy wszyscy na świecie już położyli lagę na nich. może tak być, ale na razie, czekam na re-edycję Miasma - Change. Niech ktoś to w końcu wznowi
UsuńRock progresywny przerobiłem lata temu i na takie tanie sztuczki się nie nabiorę. A że zawsze uważałem, że death metal jaki proponuje Blood Incantation jest miękki i nieporadny, to z politowaniem mogę patrzeć na próby grania na siłę "czegoś innego".
OdpowiedzUsuńJak wchodzić w progresję (no powiedzmy) z głową i (dużym) umiarem pokazał chociażby Tomb Mold na "The Enduring Spirit".
W tym roku to np. taki Convulsing, który nagrał swoją najsłabszą płytę, bije na głowę bohatera recenzji.
A u pana wokalisty/piosenkarza to zero kompleksów, bo do pokazywania to on raczej nie...
pomijając "miękkość", każdy legendarny zespół Death Metalowy z pierwszej ligi ma jakiś hymn. MA - Immortal Rites, Rapture, Blessed Are The Sick, Day of Suffering, itd. Cannibal Corpse - Hammer Smashed Face, Skull Full of Maggots, Make Them Suffer, Suffocation - Infecting the Crypts, Throne of Blood. Napalm Death - Breed to Breathe, Scum, Greed Killing, Suffer the Children. Vader - Dark Age, Kingdom, Incarnation. Behemoth - As Above, So Below, Kaka Demona, Chant for Eskaton. Wiesz o co chodzi. Jeśli jest to kultowy zespół, to powinien mieć jakieś kultowe numery, które można polecić i nawet cienias doceni. A jeśli tak nie jest, to jest to trochę podniecanie się dla podniecania. Przy czym, nie jest to zły zespół, po prostu jest to dobry zespół dla ludzi, którzy dopiero wchodzą w ten styl i nie ma w tym nic złego. To samo robili inni, tylko przy Blood Incantation jest przerost klimatu, nad samymi utworami, przynajmniej z mojego punktu widzenia.
UsuńWreszcie ktoś napisał kilka słów prawdy o tej płycie wszech czasów. Już po nagraniu TZ i powszechnych słowach zachwytu nad tym gniotem, wiedziałem, że kolejny pełniak będzie dla mnie sporym wyzwaniem. I tak się niestety stało. Jak napisano w recenzji, gdyby chłopaki skupili się na death metalowej mlócce, byłby to całkiem udany krążek. Bo w death metal to oni potrafią. Niestety na tej płycie mocnej muzy jest tyle co mięsa w parówkach. Na szczęście w tym roku wyszło tyle dobrej death metalowej muzy, że z powodzeniem można sobie zrekompensować nią wpadkę tego dobrego niegdyś zespołu.
OdpowiedzUsuńTo ja z drugiej strony napiszę - poza objawieniem nad wyraz, ta płyta co ma w sobie najmniej ciekawego to... Partie death metalowe. Oni z każdym kolejnym wydawnictwem oddalają się od oryginalnego grania na rzecz coraz śmielszych i bezczelnych zapożyczeń od Morbidów, Nile czy Cynic. Z kolei elementy prog rockowe świetne... Tylko że również chamsko kradzione. Tutaj ze dwa dosłownie zajebane patenty Eloy, tam Floydzi, gdzieś Gryphon i Popol Vuh pod koniec. No największą wadą tej płyty jest to, że chłopaki pocięli znane (mniej lub bardziej) utwory i próbują sprzedać jako swoje. Fajne dla tych co rocka progresywnego nie słyszeli, jak i dla osób które nie znają starych płyt Nile. Dla mnie największym plusem płyty jest fakt, że zachciało mi się posłuchać starego dobrego prog rocka
OdpowiedzUsuńAż dziwne, że nie ma tu jeszcze recki "Starspawn". Płytka łatwo dostępna i niedroga ;)
OdpowiedzUsuńMam podobne odczucia jak demo co do "Absolute...". Jak grają death metal to jest fajnie, jak prog rocki i ambienty to już dużo mniej.
Dziwne, nie dziwne, nie ma imperatywu, żeby na wszystko się rzucać. Leży na półce od lat, może poleżeć jeszcze trochę.
Usuń