23 lipca 2024

Viogression – Expound And Exhort [1991]

Viogression - Expound And Exhort recenzja reviewNa początku drugiej fali death metalu w Stanach młode kapele szybko uzmysłowiły sobie, że jeśli ktoś chce się wybić ponad przeciętność i zostać zapamiętanym, to powinien wypracować własny styl, mieć wyrazisty wizerunek albo chociaż odgrażającego się wszystkim wokół pojeba na wokalu. Viogression na to nie wpadli, a jedyne co uczyniło z nich mini oryginalny zespół, to sposób w jaki byli… nieoryginalni. Można się z tego śmiać, aaale – o dziwo tylko tyle wystarczyło, żeby trafili do annałów metalu (gdzieś tam w przypisach), a ich debiut Expound And Exhort dorobił się statusu klasyka – przez małe, malutkie K, ale jednak.

Z całą pewnością nie można nazwać Viogression zespołem wizjonerskim, odważnym czy poszukującym. Nic z tych rzeczy, Amerykanie podążali ścieżkami (liczba mnoga nie jest tu przypadkowa) ledwie chwilę wcześniej wydeptanymi przez innych, bez większych oporów biorąc od nich to, co uznali za ciekawe, ewentualnie łatwe do przerobienia na swoją modłę. W ten sposób stworzyli materiał, który nie tylko nie ma nic wspólnego z oryginalnością sensu stricto, ale też jest średnio spójny wewnętrznie, a jego balans lekka zachwiany. Trudno orzec, czy to kwestia braku zdecydowania, czy ograniczonych zdolności kompozytorskich, ale Expound And Exhort momentami rozłazi się w szwach.

Viogression łączą (czy też próbują łączyć) w swojej twórczości elementy charakterystyczne dla Obituary (inspiracja numero uno), Necrophagia, Impetigo, Autopsy czy Napalm Death, dzięki czemu jest ona bardziej urozmaicona, niż którejkolwiek z tych kapel. To jednak niekoniecznie działa na plus, bo Amerykanie mają małe wyczucie/rozeznanie jeśli chodzi o to, co, z czym i jak można łączyć, żeby trzymało się kupy i nie zaburzało utworów od środka. Jak dla mnie Viogression najkorzystniej wypadają, kiedy mielą ociężały death metal w średnich tempach i od czasu do czasu robią zjazdy w kierunku doom; wtedy wszystko jest na swoim miejscu i brzmi najbardziej przekonująco. Gdyby zespół ujednolicił muzykę właśnie w tym kierunku, to Expound And Exhort sprawiałaby wrażenie płyty lepiej przemyślanej, choć dalej nie byłoby to nic wyjątkowego – na to brakuje choćby przebojowości, którą mogły się pochwalić inne kapele.

Największym atutem, wyróżnikiem, ale i garbem Viogression jest oczywiście wokal. Brian DeNeffe piłuje ryja aż miło, z każdym słowem wywracając flaki na drugą stronę, problem jednak w tym, że brzmi prawie identycznie jak John Tardy. Z jednej strony budzi to autentyczny respekt, bo podrobić TAKIE rzygnięcie, w dodatku wyśpiewując prawdziwe teksty (już pal licho, że niezbyt rozbudowane) nie jest łatwo. Z drugiej natomiast skojarzenia są aż nadto jednoznaczne i nie zmieniają ich nawet okazjonalne bełkoty w manierze Stevo Dobbinsa. Mnie możliwości Briana imponują i zachodzę w głowę, czemu to Keith DeVito, a nie on zastępował Johna, gdy mu koncertowanie zbrzydło.

Pomimo tego, że z mojej strony pod adresem Expound And Exhort padło więcej uwag niż pochwał, to zagorzali fani starego death metalu powinni się tym krążkiem zainteresować, choć na pewno nie warto się o niego zabijać. To dobra rzemieślnicza robota, zupełnie nieźle zrealizowana (zwłaszcza jak na kapelę bez poważnego zaplecza) i wciągająca na tyle, że bez stękania można jej poświęcić kilka wieczorów.


ocena: 7/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/Viogression

podobne płyty:

Udostępnij:

20 lipca 2024

Atrocity – Hallucinations [1990]

Atrocity - Hallucinations recenzja reviewAtrocity zaistnieli w oficjalnym obiegu dzięki wydanej dla Nuclear Blast siedmiocalówce „Blue Blood”, która na ówczesnej scenie dość mocno wyróżniała się za sprawą hmm… kontrowersyjnej okładki autorstwa wokalisty Krulla. Sama muzyka, nieco nieskoordynowany death-grind, nawet jak na swoje czasy nie była niczym wyjątkowym, mimo iż dawała nadzieje na rozwinięcie się w coś podobnego do Disharmonic Orchestra. Tak się jednak nie stało, gdyż Niemcy poszli w zupełnie innym, choć również ambitnym kierunku i – przynajmniej na przestrzeni dwóch płyt — dobrze na tym wyszli, bo takiego death metalu w Europie nie grał wówczas nikt.

W ciągu zaledwie paru miesięcy od wydania epki zespół dokonał korekty składu oraz, co znacznie ważniejsze, wprost nieprawdopodobnego postępu techniczno-kompozytorskiego, co przełożyło się na wyjątkowo oryginalny/nietypowy materiał. Hallucinations, mimo pewnych niedostatków, można było śmiało stawiać w jednym szeregu z najlepszymi przedstawicielami gatunku, zwłaszcza tymi zza oceanu. Atrocity postawili na zakręcone, ostro poszatkowane struktury z mnóstwem nieoczywistych zmian tempa, popieprzonych riffów, zaskakujących solówek i naprawdę solidną dawką brutalności. W wielu fragmentach Niemcy wyprzedzili swoje czasy i stworzyli coś niebanalnego, choć do pełni szczęścia brakuje tu m.in. większej konsekwencji w ramach obranego stylu.

Hallucinations dostarcza od groma wrażeń. Weźmy taki „Deep In Your Subconscious” – toż to prawdziwa perła, która łączy wszystko, co na tej płycie najlepsze, jest jej doskonałą wizytówką, a dla zespołu – powodem do dumy. Oryginalne zagrywki przeplatają się tu z intensywnym pierdolnięciem, zaś główny motyw gitarowy (jeśli można go tak nazwać) nachalnie wwierca się w mózg i nie daje spać po nocach. Oprócz tego, że imponuje złożonością, ten utwór robi zarazem za „door selection” – jeśli ktoś już na nim odpadnie, to resztę debiutu Atrocity może sobie darować, nawet pomimo tego, że pozostałe kawałki nie stawiają przed słuchaczem aż takich wyzwań. No i obiektywnie nie są aż tak udane…

Nie tylko muzyka, ale i realizacja Hallucinations dalece wykraczała poza europejskie standardy. W Nuclear Blast musieli mieć świadomość, jak mocnym i wymagającym materiałem dysponują ich podopieczni oraz tego, że bez odpowiedniej oprawy cały wysiłek zespołu może pójść na marne. Stąd też decyzja, żeby zarejestrować album w Morrisound z zyskującym na popularności Scottem Burnsem. Same okoliczności nagrań są ciekawe – zespół zerwał się z trasy z Carcass, zaliczył wizytę na Florydzie, po czym wrócił na ostatnie koncerty. Wypad do Stanów zaowocował porządnym i bardzo selektywnym brzmieniem, które choć samo w sobie nie było może zbyt oryginalne, to doskonale sprawdziło się przy wszystkich aranżacyjnych zawiłościach.

Jako, że powyżej zasygnalizowałem już kilka jojknięć, to czas dojojczeć temat do końca i wyjaśnić, czemu Hallucinations nigdy nie przebił się do mojej topki, nawet tej za 1990. Po pierwsze – materiał jest bardzo techniczny, ale tak po „niemiecku”, a przez to trochę sztywny – całości ewidentnie brakuje feelingu, którym mogły się pochwalić Morgoth, Torchure czy Immortalis. Po drugie, co w dużym stopniu wynika z pierwszego – album nie angażuje w takim stopniu, w jakim powinien, choć obfituje w całą masę interesujących i nietypowych rozwiązań. Po trzecie – gdzieniegdzie brakuje spójności; zespół niepotrzebnie wplata w popieprzone struktury patenty zupełnie proste, niewyszukane i toporne. No i po czwarte – jak dla mnie Alex wokalnie nie do końca odnajduje się w tym stylu i sam w jakimś stopniu rozbija spójność muzyki, co najbardziej daje się odczuć w „Abyss Of Addiction”.

Nie ukrywam, że dość trudno mi wycenić Hallucinations i tak wypośrodkować ocenę, żeby zadowolić obu mnie. Jeden chciałby podkreślić odwagę i kunszt Atrocity oraz niezaprzeczalną oryginalność materiału, drugi zaś zasugerować przerost formy nad treścią i szczątkową chwytliwość. Z tych kalkulacji wychodzi mi naciągane 8. Morgoth jednak rządzi, ha!


ocena: 8/10
demo
oficjalna strona: www.atrocity.de

inne płyty tego wykonawcy:

podobne płyty:

Udostępnij:

8 lipca 2024

Orphalis – As The Ashes Settle [2023]

Orphalis - As The Ashes Settle recenzja reviewNo proszę, miałem nosa i dobre przeczucia – za sprawą „The Approaching Darkness” Orphalis dotarli do ściany i w tym konkretnym stylu już raczej nic więcej nie mogli osiągnąć/wymyśleć. W zaistniałej sytuacji zespół miał dwa rozwiązania: albo stanąć w miejscu i do końca swych dni klepać wariacje na temat ostatniej płyty, albo odejść od wypracowanej formuły i coś niecoś poeksperymentować. Niemcy wybrali tą drugą opcję i przyznam, że wcale źle na tym nie wyszli, choć jednocześnie zdaję sobie sprawę, że zawartość albumu niekoniecznie trafi do wszystkich dotychczasowych fanów kapeli.

Orphalis bez strachu wyszli ze swojej strefy komfortu, czyniąc muzykę bardziej urozmaiconą formalnie i mniej jednolitą — nie popadając w progresywne pitolonko! — choć przy okazji również trochę mniej spójną wewnętrznie – ale nie na tyle, żeby powodowało to jakieś zgrzyty. As The Ashes Settle zawiera oczywiście wszystkie elementy, z którymi zespół dotąd się kojarzył i które zresztą dopracował do perfekcji — więc o zdradzie ideałów nie ma mowy — są one jednak poprzetykane paroma różnego kalibru nowinkami oraz zaaranżowane tak, żeby powiew świeżości był odczuwalny już od pierwszego kawałka.

Szybko daje się odczuć zmiana podejścia do basu, która jak mniemam wynika ze zmiany samego basmana. Partie tego instrumentu są zdecydowanie ciekawsze niż w przeszłości, nabrały finezji i mają realny wpływ na kształt utworów, a w związku z tym zostały też mocniej wyeksponowane. Może to i żadna wielka ekwilibrystyka, ale dobrze spełniają swoje zadanie. Ponadto w trakcie odsłuchu As The Ashes Settle do naszych uszu dociera zaskakująco duża jak na Orphalis dawka melodii oraz sporo naleciałości black metalu, które słychać szczególnie w riffach i części wokali (m.in. w „Labyrinth Configuration”, „An Effigy To Humanity” czy „Watch Them Descend”). Jak więc widać, nie ma tu niczego, co mogłoby wypaczyć deathmetalowy rdzeń zespołu. Choć czy aby na pewno?

Największym zaskoczeniem (eksperymentem, prowokacją, niewypałem – jak zwał, tak zwał) jest hmm… instrumentalny „Moon Supremacy”, który przynajmniej mnie jednoznacznie kojarzy się z pewnym niezbyt popularnym kawałkiem Morgoth. Trwa niespełna minutę, ale wprowadza dużo zamieszania i przez chwilę nawet daje do myślenia. Paradoksalnie dzięki niemu tej dość długiej płyty słucha się z większą czujnością, doszukując się między dźwiękami czegoś, czego być może tam nie ma. A może jest?

As The Ashes Settle raczej nie stanie się moją ulubioną pozycją w dyskografii Orphalis, jednak bez wątpienia jest materiałem, do którego warto wracać – choćby dlatego, że nie jest aż tak oczywisty jak to się może z początku wydawać. Niemcy udowodnili, że skoki w bok im niestraszne, więc następnym razem pewnie też przygotują coś ciekawego.


ocena: 8/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/Orphalisband

inne płyty tego wykonawcy:


Udostępnij: