W 2016 roku książka „Wybierając śmierć” doczekała się uaktualnionego i rozszerzonego wydania, które — co ciekawe, tylko w Polsce — ukazało się pod zmienionym tytułem – Oblicza śmierci. Oryginalna wersja wyszła w 2004 roku (w Polsce 2007) i została niezwykle ciepło przyjęta, bo jako pierwsza tak dogłębnie poruszała temat historii death metalu i gind core’a. Jednocześnie już wtedy było niemal oczywiste, że przy tak szybko zachodzących zmianach na scenie, po jakimś czasie będzie wymagała uzupełnienia, a przy okazji – upiększenia. Polskiej edycji dopilnowało wydawnictwo In Rock, więc o jakość tego tomiszcza nie trzeba się martwić – jak zwykle jest bardzo dobrze, choć nie idealnie.
Jako, że nie mamy do czynienia z całkowicie nową pozycją, w moim opisie skupię się przede wszystkim na różnicach między wydaniami i argumentach przemawiających za zakupem tej książki, nawet jeśli już macie w swych zbiorach wersję z 2007 roku. Zacznę od różnic. Najbardziej oczywista rzuca się w oczy od razu – to okładka autorstwa Dana Seagrave’a, żywcem wyjęta z początku lat 90-tych. Już ze względu na nią — a weźcie pod uwagę, że całość ma ponad 570 stron, kolorową wkładkę ze zdjęciami i jest zamknięta w twardej oprawie — warto mieć ten tom na półce. Zmian w treści jest więcej. Po pierwsze podmieniono oryginalną przedmowę Ricka Terry’ego na nową, której autorem jest Scott Carlson z Repulsion. Po drugie część pierwotnego materiału delikatnie przeredagowano, przy czym raczej coś dodając, aniżeli usuwając – a zwykle chodzi o naprawdę drobne fragmenty (okoliczności nagrań „Scream Bloody Gore”, ewolucja Amorphis i Tiamat, dziedzictwo Chucka Schuldinera, trasa Pantery i Morbid Angel, rozdział o rozwoju i przyszłości gatunku). Mudrian solidnie rozbudował wyłącznie rozdział „Szalona moda”, dopisując co nieco o zdarzeniach poprzedzających nagrania „Leprosy”, „Spiritual Healing”, „From Beyond” czy „Piece Of Time” oraz o zawirowaniach ze składem Napalm Death i pamiętnej trasie Death-Carcass-Pestilence, w czasie której doszło do rozłamu w tym ostatnim zespole. Ponadto zaktualizowano wykaz osób i płytowy niezbędnik (do 2016), który stał się przez to jeszcze bardziej kontrowersyjny.
A co w Obliczach śmierci jest całkowicie nowego? Z rzeczy mniejszych – wstęp Alberta Mudraina do wydania polskiego. Z rzeczy większych – aż trzy rozdziały. Z rzeczy niepotrzebnych – dodatki do polskiego wydania. Słówko o dopisanych rozdziałach. „Co kryje się za północnymi wichrami” skupia się na wkładzie w gatunek — i w mniejszym stopniu historii — holenderskich (Thanatos, Pestilence, Asphyx, Gorefest) i fińskich klasyków (Abhorrence, Convulse, Demilich). Nie ma tego wiele, w dodatku są to przede wszystkim doskonale znane fakty, no ale wcześniej nie było o nich ani słowa. „Dźwięki wytrwałości” dotyczą tego, w jakich kierunkach death metal i gind core rozwinęły się od czasu wydania „Wybierając śmierć”. Z jednej strony mamy tu kapele przypominające o korzeniach gatunku (Death Breath, Bloodbath), z drugiej takie, które rozwinęły technikę ponad znane dotąd poziomy (Necrophagist, Obscura, Origin), z trzeciej zaś eksperymentatorów maści wszelakiej (Horrendous, Morbus Chron, Portal). Kilka zjawisk autor ewidentnie tu pominął — choćby scenę brutal death — ale rozdział daje przynajmniej ogólny zarys tego, co się dzieje świecie ryków i blastów. W ostatnim rozdziale „Wykop i zeżryj” Mudrian zajął się kilkoma co bardziej spektakularnymi powrotami zza światów, najwięcej miejsca poświęcając Carcass, At The Gates i Asphyx, choć trafiło się także kilka słów o objazdowym cyrku pod tytułem Death To All.
Cieszy mnie, że autor nie olał tematu i starał się przybliżyć czytelnikom więcej, niż za pierwszym razem. Zaprocentowało doświadczenie oraz łatwiejszy dostęp do źródeł – w końcu to redaktor Decibel Magazine. Ponadto bardzo pozytywne jest to, że w ciągu 12 lat dzielących oba wydania Mudrian nie „wydoroślał”, nie wyrósł z death metalu, co tylko dobrze o nim świadczy. Największy problem książki pozostał ten sam – prawie wszystko kręci się wokół kapel z Earache, Roadrunner i Relapse. Nawet takie wczesne potęgi jak Nuclear Blast, Peaceville i Century Media wspominane są półgębkiem, przy okazji czegoś innego, a nowsze i mniejsze wytwórnie praktycznie nie istnieją. Minusem polskiej edycji na pewno są idące w dziesiątki literówki (w redakcji zalągł się potwór pożerający ogonki w cytatach), rozbieżności w tytułach rozdziałów (co innego w spisie treści, a co innego w głębi książki) oraz nic nie wnoszące (oprócz dublowania wcześniejszej treści) dodatki do wydania.
demo
oficjalna strona wydawcy: inrock.pl
Jestem co prawda w trakcie, więc mogę się mylić, ale jeśli wierzyć Mudrianowi, że ma pochodzenie polskie, to mam wrażenie że tym bardziej należy mu się karny k.... za potraktowanie po macoszemu polskiej sceny, mimo pełnego banałów wstępniaka, bo z tego co kojarzę po recenzjach, to w tej książce jest najwięcej o zespołach z Earache. Ale podejrzewam, że nie tylko polskiej sceny tu brakuje. Coś czuję, że z Mudriana taki amerykanin polskiego pochodzenia co Simon Bisley brytyjski polak - aczkolwiek Simon przynajmniej umie przeklinać po polsku. Mudrian, patrząc na jego nazwisko, ma pewnie bardziej czechosłowackie lub rumuńskie pochodzenie, niżli polskie. Ale dla amerykanów to jest jedno i to samo.
OdpowiedzUsuńZauważyłem też, że osoby robiące nadmiernie fellatio schuldinerowi zazwyczaj niewiele wiedzą o historii Death Metalu, czy też mają coś ciekawego do powiedzenia i generalnie opierają się na cudzych opiniach, ale to moja osobista dygresja. Zobaczymy, na ile się to potwierdzi.
Na duuuuży plus zasługuje drugi wstępniak do polskiej edycji, autorstwa Marii Konopnickiej, mój drugi ulubiony recenzent i chwała mu za wymienienie Headhunter D.C. ze wszelkich kapel brazylijskich. I tutaj widać, że ma się do czynienia z koneserem, a nie jakimś żółtym półdupkiem jak Mudrian. Nie sprawdzałem, ale chyba jest to ewenement jeśli chodzi o tę książkę? Nie widziałem francuskiej, niemieckiej, szwedzkiej edycji z dodatkami w każdym bądź razie... Zawsze można mnie poprawić.
Przydałoby się i kto wie, może osobiście się za to wezmę, ale fajnie by było napisać Prawdziwe Oblicza Śmierci - czyli historię Death Metalu z pominięciem amerykańskiej i szwedzkiej sceny. Kiedyś to pewnie i tak powstanie, ale fajnie by było dać takiego małego prztyczka w nos i pokazać że gdy amerykanie jak i szwedzi na kupę mówili kaka, Kanada, Brazylia i Niemcy mieli już za sobą drugą falę Death Metalu. Ale to znowu moja dygresja i kiedyś to trzeba będzie spisać.