Włosi wyjątkowo wysoko zawiesili sobie poprzeczkę na „Nihil Quam Vacuitas Ordinatum Est”, toteż nikogo nie powinno dziwić, że na opracowanie następcy tamtego świetnego materiału potrzebowali sporo czasu. Minęło sześć lat, świat pognał do przodu, a wraz z nim Ad Nauseam. Czyżby zespół unowocześnił się na siłę? A skąd, po prostu nie poszedł na łatwiznę i nie nagrał kopii debiutu. Miast tego rozszerzył formułę swojego grania o nowe elementy, udowadniając wszem i wobec, że nie chce ograniczać się do powielania pomysłów innych kapel, bo zależy mu stworzeniu czegoś charakterystycznego tylko dla siebie.
Oczywiście Imperative Imperceptible Impulse nie jest albumem totalnie oryginalnym i niepozbawionym obcych wpływów, bo wiele z nich można bez trudu wskazać: Gorguts, Ulcerate, Gigan, które już były obecne na debiucie oraz Deathspell Omega, Pyrrhon czy Imperial Triumphant, które mocniej uwidoczniły się dopiero teraz. Chodzi bardziej o to, że Ad Nauseam potrafili na bazie tych inspiracji wykreować coś świeżego. Tym razem zespół skupił się wyłącznie na długich (choć niekiedy tylko pozornie – o czym za moment) utworach, w których zgrabnie połączył techniczną maestrię z ryjącym beret klimatem, a gwałtowne wybuchy brutalności z wysublimowanymi pasażami. Na Imperative Imperceptible Impulse nie ma mowy o kurczowym trzymaniu się jednego tempa czy nastroju dłużej niż przez kilkanaście sekund; dosłownie co chwilę musi pojawić się jakiś nowy skupiający uwagę motyw, który nagle zostaje zastąpiony innym, niekoniecznie nawet wynikającym z poprzedniego. Jak mieszać, to na całego!
Włosi odpowiedzialni za Ad Nauseam znakomicie utrzymują napięcie wewnątrz utworów i pilnują, żeby były atrakcyjne, nieszablonowe i wymagające, a przy tym częściej niż na „Nihil Quam Vacuitas Ordinatum Est” drażnią się ze słuchaczem, robiąc nagłe zwroty o 180 stopni i zarzucając go popieprzonymi rozwiązaniami aranżacyjnymi. Co istotne – dopiero ze słuchawkami na głowie można się przekonać, jak bardzo złożona i bogata w niuanse to muzyka; w zasadzie do każdego ucha dobiega coś innego. Imperative Imperceptible Impulse zapewnia fascynujące doznania i w piękny sposób nadpala zwoje mózgowe, a mimo to — podobnie jak debiut — ma zaskakująco niski próg wejścia, więc radochę z płyty można czerpać od pierwszego przesłuchania.
Długi proces powstawania Imperative Imperceptible Impulse miał związek nie tylko ze stopniem skomplikowania muzyki, ale również ze specyficznym podejściem do jej produkcji. Ad Nauseam ponownie postawili na zbudowany przez siebie sprzęt oraz tradycyjne techniki nagrywania – bez równania śladów, komputerowych poprawek czy korzystania z sampli. W dodatku całość nagrano i zmasterowano w HDR, więc krążek oferuje naprawdę bogate brzmienie, choć trzeba pamiętać, żeby dla odpowiedniego efektu solidnie podkręcić potencjometr.
Na Imperative Imperceptible Impulse przeszkadza mi tylko jedna rzecz – przydługie, sięgające nawet kilkudziesięciu sekund ambientowe wypełnienia między kolejnymi utworami. Owszem, niektóre z nich odpowiadają za klimat i początkowo budują napięcie, aaale po przekroczeniu pewnej granicy zaczynają zwyczajnie mierzić. To raz. Dwa jest takie, że przez nie całość wytraca jakże potrzebny impet, zwalnia – zamiast płynnie lecieć od uderzenia do uderzenia. Ten minus nie przesłania na szczęście plusów, bo tych jest na krążku bez liku. Ad Nauseam nagrali kapitalny, wyróżniający się materiał i byłoby zbrodnią, gdyby nie został należycie doceniony.
ocena: 9/10
demo
oficjalna strona: www.adnauseam.it
inne płyty tego wykonawcy:
Tu nie ma ciężaru, pełno za to piskliwych gitar.
OdpowiedzUsuńDebiut był dobry; tutaj całość jest bardzo monotonna poprzez tą lekkość i nieznośnie irytująca z powodu hałaśliwości. W tego rodzaju graniu Gorguts pokazał ciężar, Ad Nauseam niestety poszedł w kierunku odmiennym.
A tu mój wpis, jaki zamieściłem przy debiucie (żeby nie było, że nie lubię takiego grania):
"Anonimowy21 czerwca 2020 16:50
Świetna rzecz. Jako, że generalnie najbardziej lubię szybkie+złożone granie, Nihin Quam... był/jest dla mnie strzałem w dziesiątkę tuż za Obscura, Colored Sands czy Shrines Of Paralysis.
Ich nowa płyta podobno w tym roku."
najlepsza death metalowa płyta roku 2021. borubar, idź lepiej bronić, bo samobóje wsadzasz.
OdpowiedzUsuń