Skoro dwudziestoletni piłkarze z naszej pastwiskowej ligi trzaskają autobiografie jak pojebani, to nie widzę nic dziwnego w tym, że — już w wolnym świecie — podejście do takiej książki zrobił ktoś, kto dla odmiany ma w życiu jakieś osiągnięcia. W ten sposób — i z tajemniczym współudziałem wielbionego na Wyspach Brytyjskich Joela McIvera — powstała autobiografia jednego z najbardziej charyzmatycznych i rozpoznawalnych wokalistów w dziejach death metalu – Davida Vincenta. Uwolnić furię opatrzył wstępem znajomy autora – astrofizyk Matt Taylor, członek Europejskiej Agencji Kosmicznej. Za polską edycję odpowiada wydawnictwo In Rock, które zadbało o efektowny wygląd publikacji (twarda oprawa, kolorowa wkłada ze zdjęciami) i minimalny poślizg względem wersji angielskiej.
Warto zwrócić uwagę na podtytuł książki, bo wbrew pozorom jest dość istotny i wpływa na jej odbiór. Dziesięć nauk płynących z ekstremalnego metalu, outlaw country i mocy samostanowienia. Te dziesięć lekcji to nic innego, jak rozdziały dotyczące kolejnych etapów życia artysty – od dzieciństwa i lat szkolnych, przez karierę w Morbid Angel, naukę empatii jako taksówkarz i poszukiwanie zen w górach Karoliny Północnej, po promocję i plany rozwoju Vltimas. Ostatni rozdział to zbiór krótkich i dość ogólnych refleksji na tematy wszelakie – pieniędzy, polityki, religii, podróżowania czy spędzania czasu na świeżym powietrzu. Na zakończenie każdej „lekcji” (z wyjątkiem ostatniej) dostajemy tłumaczenia paru tekstów wraz z opisem ich znaczenia i okoliczności powstania oraz — i tu robi się dziwnie — krótkie podsumowanie w formie złotych myśli, dobrych rad czy gadki motywacyjnej, co pasuje bardziej do jutubowego coacha albo trenera personalnego, nie zaś pogańsko-satanistycznego rebelianta i gwiazdy rocka. Jeśli zatem nie posiedliście tej wiedzy w podstawówce, od Davida dowiecie się, że trzeba jeść owoce i warzywa, nie przesadzać z narkotykami, ostrożnie prowadzić i być pozytywnie nastawionym do życia… Pamiętaj czytelniku, jesteś zwycięzcą!
Zgodnie z oczekiwaniami duża część książki dotyczy działalności Vincenta w i wokół Morbid Angel, dzięki czemu mamy okazję poznać pewne sporne kwestie z jego perspektywy i porównać je z oficjalnymi wersjami, bo przez lata nazbierało się wokół nich trochę niejasności. Ot choćby to, że David wcale się nie palił do tego, żeby zostać wokalistą, czy że to nie on odpowiada za wywalenie Ortegi i Browninga (ale niejako potwierdza, że od początku nie przepadali za sobą z tym drugim). Interesująca jest również otoczka — czy raczej jej brak — pierwszego rozstania Vincenta z zespołem. Ponoć odszedł z własnej woli po wywiązaniu się z zobowiązań promocyjnych, nie zaś został wyrzucony przez nazistowskie sympatie (jak ktoś chce, to i tak może zinterpretować pewne fragmenty) czy sławne „nieodpowiednie” teksty. Szacunek dla Davida, że po latach potrafił się przyznać do przerostu ego i swojego bucowatego zachowania w tamtym okresie, co miało być rezultatem czerpania energii z permanentnego podkurwienia. Wariactwa za starych czasów to jednak pikuś przy kulisach prac nad „Illud Divinum Insanus”. Okazuje się bowiem, że powinniśmy się cieszyć, że płyta wyszła tak, jak wyszła (czyli do dupy), bo mogło być znacznie, znacznie gorzej. Wyłania się z tego nienajlepszy obraz Treya, który najpierw naznosił na próby jakiegoś gówna (w formie dubstepu), a gdy materiał był już nagrany, umył od niego ręce. A potem ręce opadły słuchaczom.
Co znamienne, Vincent wyjątkowo oszczędnie opisuje swoje życie poza muzycznym biznesem, zwłaszcza rodzinne — czy to dzieciństwo czy małżeństwo z Gen — za co w sumie mu chwała, bo nic nam do tego. Pomija także wszelkie krążące o nim plotki (ani słowa o Marku Andersonie) i co bardziej kontrowersyjne tematy, więc jeśli ktoś spodziewał się pikantnych historyjek i publicznego prania brudów, to raczej się zawiedzie. O wiele więcej dowiadujemy się o ewolucji jego światopoglądu, pasjach (instrumentach, polowaniach, starych samochodach, szybkich motocyklach) i kłopotach/zaburzeniach zdrowotnych, z którymi zmaga się do dziś.
Uwolnić furię to bez wątpienia interesująca i dość wciągająca lektura, wszak autor należy do wyjątkowo barwnych postaci i niejednego w życiu spróbował (heh…), choć może nie jest na tyle wylewny, na ile byśmy chcieli. No, chyba że celowo zostawił sobie jakiś „ostrzejszy” materiał na drugą część… Ponadto pewnie nie każdemu przypadnie do gustu poradnikowo-moralizatorska formuła książki z typowo amerykańską propagandą sukcesu (praktycznie nie ma takiej dziedziny, w której autor by sobie świetnie nie radził) i Wujkiem Dobra Rada na czele – taki Osho dla metalowców. Dla mnie najważniejsze jest jednak to, że jest tu mnóstwo treści, które rzadko pojawiały się w normalnych wywiadach tudzież nie poruszano ich wcale. Wyobrażaliście sobie kiedykolwiek Vincenta w Death?…
demo
oficjalna strona wydawcy:
inrock.pl