Bardzo dojrzeli muzycy od poprzedniego albumu. Jest to dobra wiadomość szczególnie dla tych, którym bardziej powerowy aniżeli thrashowy charakter debiutu nie pozwalał w pełni delektować się muzyką. Na szczęście dla nich, całego tego klimatu „wysokiego c”, zgniecionych marchewami jajek i ćwiekowanych kurtek nie ma (choć pewnie nadal tak właśnie się nosili), przez co album nie tylko sprawia wrażenie mniej szczeniackiego, ale wręcz zaangażowanego i zmuszającego do skupienia. Mam tu na myśli teksty, które z Bozi i Diabła zeszły na znacznie mniej abstrakcyjną tematykę społeczną i ogólnopolityczną. Nie chcę przez to oczywiście implikować, że teksty pełne są Webera, Durkheima i dogłębnych analiz patologii społecznych, ale że w końcu, delikatnie rzecz ujmując, przestali pieprzyć o dupie Maryni. Niemniej jednak to w sferze muzycznej dokonały się największe zmiany, które słychać tak na poziomie melodii, ale przede wszystkim w kompozycjach i bardziej progresywnym zacięciu. Zwróćcie uwagę na gitary, jak inkorporują patenty a’la „Mother Man” Atheisty, riffy żywcem wyjęte z Chuckowych „Spiritual Healing” i kolejnych, na bardzo niezależny, selektywny bas, będący niekiedy de facto trzecią gitarą, na wstawki rodem z „Thresholds” Nocturnusów. Zwróćcie także uwagę, że to wszystko było pierwsze. Świadczy to jak najlepiej o kierunku obranym przez kwintet, bo zaproponowali coś, co jakiś (nie tak znowu odległy) czas później weszło do kanonu technicznego grania. Stworzyli klasykę. Przy całym tym dorośnięciu zachowali jednak swoją bezpośredniość i nie stracili nic z dobrze rozumianej przebojowości. Skutek tego jest taki, że album wchodzi równie gładko jak debiut, oferując jednocześnie znacznie więcej i niezaprzeczalnie wyższych lotów. Posłuchajcie choćby dwóch: „La Flamme’s Theory” i tytułowego „Suiciety”, by zrozumieć, co mam na myśli. I jeżeli miałbym kiedyś wskazać na książkowy przykład wyjścia na ludzi i dojrzenia, to wskazałbym właśnie „Suiciety”. Zostawię was teraz z tą myślą do przetrawienia i jeżeli nie zachęci was to do lektury, to alboście głusi albo głupi. Albo, najpewniej, i jedno i drugie. Dla mnie Suiciety to krążek, który znać należy, który znać wypada, bo mimo wielu powerowych pozostałości, jest jednym z ważniejszych w historii technicznego grania.
ocena: 9/10
deaf
inne płyty tego wykonawcy:
Gdyby Realm miał growling, to byliby pewnie bardziej znani.
OdpowiedzUsuńKlasyka jak najbardziej