Odnoszę wrażenie, że młode kapele ze Szwajcarii nie chcą albo nie robią nic, żeby wyjść z cienia garstki tamtejszych klasyków w postaci Hellhammer/Celtic Frost, Coroner, Samael czy Messiah. A może nie mają nic do zaoferowania i dlatego pokornie siedzą cicho? Bo tak na dobrą sprawę, z iloma szwajcarskimi odkryciami mieliśmy do czynienia w ciągu ostatnich, powiedzmy, 10 lat? Były choć dwa wyrastające ponad średnią europejską? Mnie przychodzi do głowy jedynie Requiem, ale ich też nie rozpatrywałbym w kategoriach sensacji. Parający się technicznym death metalem Punish jak dotąd niczym nie zabłysnął. Ba!, nic nie wskazuje, żeby to się miało kiedyś zmienić, choć akurat napierają bardzo dobrze, w porywach nawet zajebiście i mogą pochwalić się wyjątkowo lekkostrawną płytą. Raptus to dość długi (45 minut) materiał czerpiący z całej masy grających „po nowemu” brutalistów — od Necrophagist, przez Prostitute Disfigurement po Dying Fetus — a więc okazji do wyłożenia się na pysk i pogrążenia w schematach tu nie brakowało. Jednak nie tym razem! Punish wprawdzie niczego nowego nie wymyślili, ale mają tę przewagę nad chmarami podobnych (z założenia) kapel, że obok technicznej biegłości zawarli w swych kawałkach multum wyrazistych patentów, od groma chwytliwości, a całość zagrali z młodzieńczą — choć najmłodsi z pewnością już nie są — werwą. Świeżość tego albumu naprawdę zaskakuje, bo przy tych zagęszczonych instrumentalnych wygibasach i dużej ilości melodii nic a nic nie zatraciła się pierwotna gwałtowność muzyki. Raptus to kipiący agresją napierdol – w jakiś dziwnie poukładany sposób dziki, jakby nie do końca kontrolowany, a mimo to wewnętrznie niezwykle spójny i zdyscyplinowany. Słucha mi się tego wybornie, bo krążek zaspokaja jednocześnie potrzeby estetyczne oraz żądzę brutalnej jatki, jak również niesie ze sobą mnóstwo ożywczej energii. Ta ostatnia cecha każe przypuszczać, że chłopaki grają na luzie i z przyjemnością. Każdy numer czymś się wyróżnia, posiada indywidualny rys, dzięki czemu nie sposób go pomylić z pozostałymi, a to w graniu o takim współczynniku intensywności niemałe osiągnięcie i powód do dumy. Jeśli jednak macie do mnie mniej zaufania niż do lokalnego biskupa i pani z warzywniaka, sprawdźcie koniecznie „Bonefire”, „Herder Of The Misguided”, „Subnatural Coexistence” i instrumentalny „Disruptor”, a natychmiast zachce się wam zapoznać z pozostałymi sześcioma. Jak to mawiają w reklamach – satysfakcja gwarantowana!
ocena: 9/10
demo
oficjalna strona: www.punish.ch
podobne płyty:
- GOROD – Leading Vision
- KRONOS – Colossal Titan Strife
- NEURAXIS – Trilateral Progression
nie taka też nowa kapela. wiedziałem, że coś ich kojarzę, bo mieli debiut w 2000 r. a zaczęli w 1996 r. Szwajcaria, mały kraj, dobrze że dała i tyle co dała - Geigera i Toma Warriora. Requiem bym akurat obronił, bo robią dobre płyty i to robią regularnie, już nie mówiąc o ich foliarskich tekstach, które sobię cenię. Ogólnie tamte regiony chętnie szły, co dziwne, w kierunku Deathcore / Metalcore, zwłaszcza Belgia. Płyta dobra, alee niekoniecznie zachwycająca i mająca w sobie coś bucowatego.
OdpowiedzUsuń