Czas na coś prostszego – muzykę lekką, łatwą i przyjemną. Muzykę, która nie zmusza słuchacza do wytężania swoich szarych komórek, nie przepala obwodów swoją ponadprzeciętną złożonością, nie dewastuje aparatu słuchu intensywnością ani nie skręca kiszek ilością decybeli. Muzykę w sam raz na niedzielne popołudnie, kiedy Kubica już swoje wyjeździł (a Borowczyk wygadał), ruszać dupska nam się z domu nie chce, a książkę się przed chwilą skończyło. Muzykę do relaksu. Czasami i tak trzeba, choćby po to, by móc później docenić zniszczenie serwowane przez kapele pokroju Deception, Krisiun czy Immolation – żeby się odnieść tylko do ostatnich recenzji. Ja Amaseffer słucham bez specjalnego powodu – po prostu mi się podoba. Ale jest jedno „ale” – nawet wtedy muszę mieć odpowiedni nastrój. Przy całej swojej lekkości i przyjemności, jest to jednak materiał specyficzny, który nie zawsze pasuje do chwili, nie jest uniwersalny. Już sama długość płyty sprawia, że wypada nad nią przysiąść (albo słuchać wybranych fragmentów). Także tematyka poruszana w tekstach do najoczywistszych nie należy – trzeba mieć ochotę posłuchać o losach Izraelitów. Chyba, że komuś teksty zupełnie w niczym nie wadzą. Na sam koniec pozostaje rzecz najbardziej istotna, a mianowicie sama stylistyka. Koncepcja albumu i teksty narzucają w pewien sposób bliskowschodnią melodykę i poetykę utworów. Jest więc sporo tradycyjnie brzmiących zaśpiewów wykonywanych przez solistów, narracji oraz instrumentalnych pasaży i interludiów. Mnogość tych operowych elementów w oczywisty sposób wpływa na kształt albumu i decyduje o jego wyjątkowości. Amaseffer w pewnym stopniu przypomina Orphaned Land, choć jest od niego łagodniejszy, delikatniejszy, mniej skomplikowany. Porusza się jednak w podobnym uniwersum i posiłkuje podobnymi technikami. Także i tu mamy do czynienia z mocno zakorzenionym w bliskowschodniej tradycji progu z elementami symfonii. Spora w tym zasługa udzielającego się wokalnie Matsa Levena, znanego choćby z Theriona. Powiem to z pełną odpowiedzialnością – swoim talentem dodał krążkowi kilka punktów, a muzyce wyrazistości i niepowtarzalnego zabarwienia. Nie wypada też nie wspomnieć popisów gitarzystów, którzy odwalili kawał porządnej roboty nagrywając epickie ścieżki, często okraszane fantastycznymi solówkami. I właśnie solówki i wokale Matsa uznałbym za najbardziej wartościowe składowe Slaves For Life. Całkiem poprawnie wygląda także strona kompozytorska – utwory przyciągają melodyjnością i rozmachem. Na minus zapisałbym nieco przegiętą długość (78 minut!) oraz wspomnianą specyficzność, która sprawia, że po album sięga się średnio często. Mimo wszystko porządny krążek.
ocena: 7,5/10
deaf
oficjalna strona: www.amaseffer.com
podobne płyty:
- ORPHANED LAND – Mabool
- ORPHANED LAND – The Never Ending Way Of ORwarriOR
0 comments:
Prześlij komentarz