Skoro mieliśmy na tapecie kapelę z Pakistanu, to kapela z Izraela także nie powinna być dla nikogo zaskoczeniem. Tym bardziej, że kapela to nie byle jaka, być może nawet jej nazwa obiła się wam o uszy. Jeśli się jednak nie obiła, to po to między innymi istnieje ten blog, by móc wam niektóre takie perełki przedstawiać. Bo o tym, że mamy do czynienia z albumem więcej niż solidnym, porządnym warsztatowo i stworzonym z rozmachem, jestem przekonany. Do rąk dostajemy przeszło godzinę bliskowschodnich progresji upiększonych growlami, chórami i tuzinem całkiem niegłupich solówek. Kolaż jest więc syty, ale i wrażenia po przesłuchaniu są adekwatne, a przeważa wśród nich chęć kolejnego przesłuchania. Jest to chyba jeden z ważniejszych wskaźników zajebistości płyty, kiedy po jednej sesji następuje kolejna. Wspomniana godzina z okładem mija szybko, co nie znaczy, że ucieka między palcami – mam raczej na myśli to, że słucha się Mabool bardzo miło i przyjemnie. Dzieje się tak dlatego, że Mabool to muzyczna opowieść, historia opowiedziana muzyką, a co za tym idzie dostarcza ona bardzo wielu, różnych wrażeń i odczuć. Godzina to bardzo dużo, jest więc pod dostatkiem czasu na rozmaite wstawki, przerywniki, recytacje, bliskowschodnie instrumenty i wiele innych atrakcji. Godzina to także wystarczająco dużo, by przekonać każdego do swojej wartości. Czasu jest na tyle, by móc zagrać tak coś żwawego, z podwójną stopą i growlami, jak i jakąś impresję, instrumentalną aranżację czy podobne cuś. Wszystko to zgrabnie się przeplata i zazębia, utwory, same będące niejednolite i wielopoziomowe, bardzo naturalnie przechodzą jedne w drugie, zachowując jednocześnie indywidualny charakter, a konsekwencją takiego stanu rzeczy jest bardzo kompletny charakter albumu, tworzący swoistą całość tak tekstowo, jak i kompozycyjnie. Mówiąc krótko – album koncepcyjny. Albumy takie wymagają jednak od słuchacza pewnego zaangażowania, choćby po to, by mógł on uchwycić jego myśl przewodnią. Dlatego słuchanie poszczególnych kawałków ujmuje trochę ich wartości i sprawia, że biednieją. Podobnie jest w tym przypadku – zasiadając do Mabool, zasiada się do całej płyty, w przeciwnym razie większość klimatu gdzieś przepada i czegoś brakuje. Nawet jednak wtedy nie przepadają takie elementy, jak wyczuwalny, namacalny wręcz, talent kompozytorski i wyśmienite partie gitar. O kompozycji już co nieco było, przejdę więc do tego drugiego. Moim skromnym, a jakże, zdaniem, są one jednym z lepiej zrobionych elementów całego przedsięwzięcia. Energetyczne, porywające świeżością riffy oraz — raczej nieprędkie acz powalające ekspresją — sola są tym, czego taki album potrzebuje (i co dostaje). Na wyróżnienie zasługuje także bardzo dobra realizacja: czyste, klarowne i dość ciepłe instrumenty doskonale pasują do bliskowschodnich klimatów, tym bardziej, że orientalne instrumenty są używane często, niejednokrotnie tworząc linię melodyczną utworów. Czyste brzmienie daje także uczucie przestrzeni, dźwięki są tylko tam, gdzie zaplanowano, nie ma żadnych pogłosów i ech, jest precyzyjnie i zgrabnie, a także — w konsekwencji — oszczędnie w decybele. W wypadku tego albumu poczytuję to jednak jako zaletę, w innym bowiem przypadku zwarta ściana hałasu zagłuszyłaby wiele, bardzo delikatnych dźwięków i wszystko poszłoby w dupę. Na szczęście jednak tak się nie dzieje, realizacja dobrze wieńczy i kwituje godzinę tej, jakże przyjemnej, muzyki. Polecam.
ocena: 9/10
deaf
oficjalna strona: www.orphaned-land.com
inne płyty tego wykonawcy:
podobne płyty:
- AMASEFFER – Slaves For Life
0 comments:
Prześlij komentarz