The Inexorable, jeden z moich ulubionych death metalowych krążków w ogóle, mógłby być pięknym zwieńczeniem kariery Amerykanów, gdyby nie to, że spieprzyli sprawę reaktywacją i wydaniem „Of Lucifer And Lightning”. Zaniżona w ten paskudny sposób opinia o muzykach w żaden sposób nie zmienia jednak postrzegania przeze mnie ich poprzednich dokonań, z których album numer trzy jest tym najbardziej wypierdolistym. W końcu przecież nie trafił do kategorii moich największych faworytów przez przypadek. Ludziska, mnie tu pasuje absolutnie wszystko!
The Inexorable to oczywiście techniczny death metal, ale taki z epoki zanim jeszcze wszystkich pojebało w pogoni za najbardziej złożonymi strukturami, kiedy technika szła w parze z odpowiednim feelingiem i podziemnym nastawieniem. Płyta trwa zaledwie 35 minut, ale to dawka wystarczająca, żeby sponiewierać największego twardziela, bo dawka ekstremy serwowana przez trzy anielskie ścierwa jest doprawdy zadziwiająca. Od początku wrażenie robią masakrycznie szybkie, młócące tempa nawalane maniakalnie przez mistrza w swoim fachu Tony’ego Laureano. W tej nawałnicy nie ogranicza się jednakże do bezlitosnych blastów, bo z rozmachem (dosłownie!) robi niekiepski użytek z całego zestawu.
Cudnej kanonadzie wtórują diabelnie chwytliwe, a zarazem ostre jak żyleta riffy Palubickiego. Mamy tu doskonały przykład rzadkiego połączenia totalnej, wspartej kapitalnymi umiejętnościami, dźwiękowej agresji z maksymalnie wpadającymi w ucho patentami. Rzeź jest po byku, ale podana w taki sposób, że bez problemu zapamiętuje się wszystkie kawałki. Gitarową orgię Gene doprawia mnogością zajebiaszczych solówek (od trzech do pięciu na kawałek – w sumie ponad trzydzieści), z których spora część (te oparte na duecie: gęsty tapping + kaczka) nosi wyraźne cechy stylu pana Trey’a Azagthoth’a. Ogólnie wpływów Morbid Angel jest w muzyce Angelcorpse niemało, ale to im można wybaczyć, bo zamiatali wtedy lepiej niż sami Morbidzi. Uroki tej sieczki wzbogaca swoimi wściekłymi wymiotami Pete Helmkamp, a czyni to w takim tempie i tak wyraźnie jak Araya za starych, dobrych czasów.
W przypadku The Inexorable wypas nie kończy się na muzyce, bo i brzmienie jest wspaniałe: naturalne, pełne, mięsiste i — co przy takich prędkościach można traktować jako cud — niezwykle selektywne. Aż strach pomyśleć, że nagrania zajęły im tylko tydzień, a z mixem i masteringiem uporali się w kolejne trzy dni. To tylko świadczy o tym, jakimi zajebistymi byli muzykami i jak dobrze otrzaskali materiał przed wejściem do Morrisound.
Absolutny numer jeden z tej płyty to dla mnie „Begotten (Through Blood & Flame)” – rozpieprza mnie na kawałeczki zawsze i wszędzie – po prostu majstersztyk. Inne hiciory to chociażby „Wolflust” i „As Predetor To Prey”, ale prawdę mówiąc – można strzelać w ciemno i zawsze się na jakiś trafi. The Inexorable to wypierdol pełen świeżości, dzikości i zaangażowania – totalna rekomendacja dla wielbicieli death metalu!
ocena: 10/10
demo
inne płyty tego wykonawcy:
podobne płyty:
- MORBID ANGEL – Covenant
- MORBID ANGEL – Formulas Fatal To The Flesh
tak sobie czytam recenzję i zwróciłem uwagę, że ich nazwę powinno się pisać razem ;) Ale to szczegół, bo przecież o muzykę chodzi tu bardziej :D pzdr, piszcie dalej zajebiste recki.
OdpowiedzUsuńNa Of Lucifer And Lightning bardzo chcieli być Morbidami z okresu Heretic. To słychać w kompozycjach i przede wszystkim w brzmieniu. Jest tak podobne, polecam właczyć na przemian numery z tych płyt. Tragedii natomiast nie ma.
OdpowiedzUsuń