23 października 2023

Popiór – Pomarlisko [2023]

Popiór - Pomarlisko recenzja reviewNiedługo po śmierci Romana Kostrzewskiego pojawiły się jakieś absurdalne pogłoski o kontynuacji projektu sygnowanego jego nazwiskiem — co ponoć miało być związane z wolą zmarłego — ja jednak nie potrafiłem się w nich doszukać najmniejszego sensu. Że niby co, mieliby występować jako Ludzie Którzy Grali W Zespole Kat & Roman Kostrzewski? Z tego nawet Szpajdel nie zrobiłby logosa. Sprawę dodatkowo skomplikowały poważne zgrzyty w składzie, podział na „starych”, „nowych” i obrażonych oraz późniejsza cisza.

Jak się okazało, frakcja „nowych” — dla niewtajemniczonych to Jacek Hiro i Jacek Nowak — nie odpuściła tematu i po skompletowaniu pełnego składu powróciła, już jako Popiór, z materiałem przygotowanym pierwotnie na trzecią płytę z Romanem. Stąd też, co nie powinno zaskakiwać, pod względem muzyki Pomarlisko ma dość dużo wspólnego z „Popiórem”, jest kontynuacją i rozwinięciem tamtego stylu – to dobrze wyprodukowany, doskonale zagrany, dynamiczny i urozmaicony thrash z wieloma wpadającymi w ucho motywami oraz, niestety, (zbyt) dużą ilością akustycznych/balladowych partii. To, co jeszcze z Kostrzewskim mogło dodać całości klimatu, w aktualnym składzie zwyczajnie się nie sprawdza. Ale po kolei…

Singlowy „Międzyświat” to świetny numer na start: szybki, agresywny i z odpowiednią dawką chwytliwości. Po tak mocnym początku chciałoby się następnego kopa, a dostajemy akustyczny wstęp do o wiele mniej efektownego „Zabierz mnie do piekła”. Kolejny numer również wita nas przydługim akustycznym intrem (w typie „Słodkiego kremu”), ale na szczęście później nabiera fajnych rumieńców. W dalszej części albumu konkretnym jebnięciem mogą się pochwalić jedynie „Cień starych cmentarnych drzew” (ten jest niemal brutalny) oraz „Czarny bal” – oba świetne pod względem technicznym (zwróćcie uwagę na bogate aranżacje basu), złożone i pomysłowe. Poza tymi perełkami na Pomarlisko trafiły jeszcze dwie pełnoprawne ballady – ładnie zagrane, ale wiadomo… Rozumiem, że skoro Roman zaakceptował te numery, to miał w stosunku do nich jakeś plany, a skoro zostały zaakceptowane, to musiały trafić na płytę, bo gdyby chłopaki od początku robili materiał, za przeproszeniem, pod siebie, to całość byłaby mocniejsza, a przynajmniej lepiej wyważona.

Czas na słów kilka o słoniu w salonie. Wokalistą i jak się zdaje tekściarzem Popióra został Krzysztof Hofler z Deathyard. W swoim zespole całkiem sprawnie radzi sobie z gitarą, ale jako krzykacz wypada co najwyżej przeciętnie. W Popiórze w tej drugiej roli nie sprawdza się w ogóle – jego głos jest płaski, bez wyrazu, zupełnie niecharakterystyczny i bez trudu można o nim zapomnieć w przerwach między utworami. Co gorsza, jest kompletnie pozbawiony dynamiki, funkcjonuje obok zmian tempa i klimatu i przynudza. I jeszcze te teksty… Upchnął w nich na siłę sporo mało subtelnych nawiązań do starych liryków Kostrzewskiego, które jak na moje ucho, mają jedynie wzmacniać wrażenie ciągłości zespołów, bo wielkiej wartości artystycznej w tych zabiegach nie dostrzegam. Poza tym część tekstów jest taka… no… tego… jak by to ująć, żeby zostać dobrze zrozumianym… hmm… ckliwie dupowata – jakby ich autor nie miał na liczniku nawet połowy tego, co ma.

Podsumowując, Pomarlisko to album, któremu od strony muzycznej nie można prawie niczego zarzucić – wszak to robota prawdziwych profesjonalistów. Strona wokalna natomiast jest słaba i niczego wartościowego nie wnosi, jednak, co trzeba uczciwie przyznać, nie odrzuca i dość łatwo ją zignorować. Moja rada na przyszłość: zmienić wokalistę, dołożyć drugą gitarę i czekać na tłusty kontrakt. Potencjał jest, warto go wykorzystać.


ocena: 7/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/popiorband

podobne płyty:

  • KAT & ROMAN KOSTRZEWSKIPopiór



Udostępnij:

20 października 2023

Festerguts – Heritage Of Putrescent [2013]

Festerguts - Heritage Of Putrescent recenzja reviewTa sympatyczna kapelka z Rosji powstała już w 1994 r., ale na ich pełnoprawny debiut przyszło czekać równe 20 lat. Zresztą materiał składa się przede wszystkim z nagranych ponownie utworów, które wcześniej były na taśmach demo i epkach, z jednym premierowym („Besmeared with Blood and Viscera”).

Nie da się ukryć, że wschód (nawet taki nieodległy granicznie) jest mentalnie zupełnie inny od zachodu, co ma diametralny wpływ na to, co przyciąga fanów z tamtejszych stron do ekstremalnego Metalu. Kiczowata, aczkolwiek ładna i profesjonalnie zrobiona okładka, z dozą humoru, przedstawia prawdopodobnie to, co zespół uważa za standard, jeśli chodzi o Death Metal.

Łączenie różnych, nieraz skrajnie odległych styli, jest domeną wielu rosyjskich kapel (jako przykład można podać Katalepsy, Scrambled Defuncts). Festerguts postawił na nietypowe połączenie Brutalnego Death Metalu z Symfonią i żeńskimi chórkami. Tego typu opis potrafiłby odstraszyć chyba niejednego potencjalnego słuchacza, gdyby nie to, że album jednocześnie brzmi jak rasowy Old School Death Metal, co jest też największym atutem.

Albowiem, dużo bliżej Festerguts do klasycznego brzmienia typu Vader, Morbid Angel czy Cannibal Corpse, niż Deeds of Flesh, Suffocation albo Devourment, nawet jeśli grają szybciej i ostrzej od swoich idoli. Elementy symfoniczne nieraz gnają i akompaniują gitarom, które potrafią z zaskoczenia zarzucić solówką jak u starego Paradise Lost. Materiał jest bardzo energiczny i ciekawy kompozycyjnie. Dopiero przy siódmym tracku („Mistress of Putridity) mamy szansę na złapanie oddechu.

Płyta jest niestety stosunkowo krótka i nie licząc intro, zawiera tylko 7 utworów i 30 minut grania. Piosenki te, bo można je chyba tak nazwać, trzymają się wypracowanej formuły i prezentują kapelę z jak najlepszej strony. Niemniej jednak 2 utwory więcej by nie zaszkodziły. Całości bardzo dobrze się słucha, dlatego też irytuje nieraz ciągłe wciskanie replay. Zdecydowanie warte polecenia, zwłaszcza, jeśli jest gdzieś w niskiej cenie.


ocena: 8/10
mutant
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/festerguts
Udostępnij:

17 października 2023

Horrendous – Ontological Mysterium [2023]

Horrendous - Ontological Mysterium recenzja reviewBardzo długą i poniekąd krętą drogę, pod względem stylistycznym, przebyli Amerykanie od swojego „szwedzkiego” debiutu z 2012 roku do chwili obecnej. Co ciekawe, każdy kolejny etap był dla nich jakimś przełomem w karierze i każdy skutkował przetasowaniami wśród fanów – część starych odpuszczała zdegustowana, a w ich miejsce pojawiali się oczarowani nowi. W rezultacie Horrendous tyleż samo razy dokonywali czegoś genialnego, co ordynarnie dawali dupy. Co by nie mówić, abstrahując od poziomu muzyki, sama sława zespołu wywołującego skrajne emocje to już spore osiągnięcie.

Wartość rynkowa Horrendous nie sprowadza się jednak do wydumanych „kontrowersji”, czego najlepszym przykładem jest Ontological Mysterium – najkrótszy i bodaj najbardziej różnorodny album w dyskografii Amerykanów. Piąta płyta zespołu wydaje się być logicznym krokiem naprzód względem „Idol”, więc z grubsza wiadomo, czego można się spodziewać, choć znalazło się tu także trochę szokujących, przynajmniej do jakiegoś stopnia, niespodzianek. Mnie najmocniej trzasnęły czyste wokale w typie Edge Of Sanity czy Opeth, które pojawiły się już w trzeciej minucie szalenie rozbudowanego „Chrysopoeia (The Archaeology Of Dawn)” i natychmiast wzbudziły we mnie mnóstwo obaw o ciąg dalszy materiału. Jak się okazało, niepotrzebnie. Na całym krążku takich partii uzbierałoby się może pół minuty, poza tym są lepiej wykonane i sprytniej rozmieszczone niż na „Idol”, więc na pewno nie przytłaczają ani nie odwracają uwagi od tego, co istotne. To po prostu kolejne urozmaicenie z bogatego wachlarza dostępnych zespołowi środków, choć z mojej perspektywy akurat najmniej potrzebne.

To że „Ontological Mysterium znacząco różni się od „The Chills”, nie jest niczym niezwykłym — co nie zmienia faktu, że niektóre charakterystyczne dla Horrendous elementy, choćby podejście do konstrukcji riffów, wciąż są z powodzeniem wykorzystywane przez zespół — jednak już stopień zmian w stosunku do poprzednika budzi uznanie. Nowy album grupy imponuje rozmachem, mnogością kontrastujących ze sobą fragmentów, lekkością, z jaką muzycy Horrendous poruszają się między kolejnymi motywami oraz wyjątkowo przemyślaną i przystępną konstrukcją, dzięki której materiał wydaje się znacznie krótszy, niż jest w rzeczywistości. Ponadto całość jest dość żwawa (jeszcze do końca nie zrezygnowali z blastów), z wieloma partiami wręcz thrash’owej proweniencji, które w połączeniu z dominującym progresywnym graniem udanie wpływają na dynamikę. Bas, który tak mocno zyskał na znaczeniu na Idol”, na Ontological Mysterium został nieco cofnięty w miksie, a mimo to w paru fragmentach odgrywa wiodącą rolę i to wokół niego zbudowana jest kompozycja.

Na specjalną uwagę zasługuje klimat płyty, który nie ulatnia się nawet wtedy, gdy Horrendous zwiększają tempo i dokładają do pieca. W jego utrzymaniu bardzo pomagają naprawdę piękne i kreatywne solówki, wspomniany już bas oraz przejrzyste, przestrzenne i organiczne brzmienie całości. Choć uzyskany przy użyciu innych środków, rezultat trochę kojarzy mi się z onirycznymi odlotami, do których przyzwyczaiła mnie Fallujah, tylko może w nieco cieplejszej i przyziemnej formie. To wszystko sprawia, że Ontological Mysterium słucha się z wielką łatwością.

Oprócz wspomnianych już wyżej (oraz przy okazji Idol”) czystych wokali, na Ontological Mysterium właściwe nie ma się do czego przyczepić. Przez chwilę miałem zamiar zrzędzić na przesadną oszczędność Horrendous w korzystaniu z pewnych motywów (dwa powtórzenia w skali utworu, a chciałoby się ze trzydzieści), ale rozumiem ich zamysł – ta muzyka ma wywoływać m.in. także niedosyt – i to im się akurat doskonale udało.


ocena: 8/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/HorrendousDeathMetal

inne płyty tego wykonawcy:

Udostępnij:

14 października 2023

Sabiendas – Repulsive Transgression [2020]

Sabiendas - Repulsive Transgression recenzja reviewCałkiem przypadkowo natrafiłem na tą grupę, szukając czegoś zupełnie innego. Zaintrygowała mnie okładka (ładnie zrobiona, w dobrym guście i smaku), a że mieli klipa, to sobie zapodałem. I tak sobie pomyślałem – „boziu, jakie to banalne, jakie to prostacke, te riffy są wręcz oczywiste – muszę koniecznie to mieć!”. W tak oto przekorny sposób podjąłem decyzję o zakupie płyty.

Szybki background check potwierdził, że członkowie dłubali w Death Metalu już w 1991 r., tak więc jak najbardziej mówimy tutaj o weteranach. Sama grupa została natomiast założona przez jedną uroczą Panią, Alexandrę Rutkowski (wbrew nazwisku to Niemka), która zaiwania na gitarze i robi też backing vocale. Najmłodszy typ ma 33 lata i gra na perce (Toni Merkel – chyba nie z tych Merkelowych?), a reszta to już starsi ludzie w słusznym wieku.

Jak już się wspomniało, mamy do bólu oklepane granie. Gitary są przyjemnie siermiężnie brzmiące i wzajemnie się zacinające, tak jak się to robiło na początku lat ’90. Zresztą cały album wypisz wymaluj wygląda jak coś archiwalnego. Jedyne co zdradza rok nagrania, to produkcja i perkusja. Jest głośna i nowoczesna – może gdyby formacja wybrała ścieżkę obskurności wyszłoby to lepiej. A co do drugiego, to prezentuje wysokie współczesne standardy, jeśli chodzi o zawiłość, równość, szybkość i talent. Nie oszukujmy się, długo zajęło Death Metalowi dojście do takiej perfekcji w dziedzinie różnicowania temp i blastowania.

Teksty mają pewien polot i budują historie i obrazy w głowie, jak w „The Human Centipede”, lub „General Butt Naked” (wbrew tytułowi nie jest to utwór humorystyczny). Co wam natomiast mogę powiedzieć o stylu? Nie wyróżnia się on w żadnym stopniu na tle innych podobnych kapel i jest to zabawa na zasadzie, coś od Cannibal Corpse, czasem jak Malevolent Creation, innym razem jak Morgoth, o innych legendach nie wspominając bo to już zbyt często się je wymienia w reckach. Czasami zdarzy im się dosłownie przepisać wręcz jakiś motyw i wpleść go z czymś innym, choć niekoniecznie zaskakującym. You know the drill.

Ogółem, słowem podsumowania, jest to produkt, z naciskiem na produkt, dla tych, którzy chcą kolejny, dobrze zrealizowany pakiet 9 odgrzewanych kąsków plus intro. Mimo takiego mało entuzjastycznego opisu, to gęba mi się cieszy i mam niemałą radość z obcowaniem z tym dziełem i wiem, że będę do tego chętnie wracać, choć może niekoniecznie rzucę groszem na kolejny album Sabiendas. Nie będę was już dłużej zatrzymywać – tego typu pigułki albo się zażywa jak medycynę, albo się szuka mocniejszego lekarstwa. To jak jesteście chorzy na Death Metal, zostawiam wam do wybrania.


ocena: 8/10
mutant
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/sabiendas

Udostępnij:

11 października 2023

David E. Gehlke – Hałas, który burzy mury. Noise Records kontra zespoły [2023]

David E. Gehlke - Hałas, który burzy mury. Noise Records kontra zespoły recenzja reviewZłodzieje! Nie Celtic Frost, Kreator czy Helloween, a właśnie nieuczciwe praktyki biznesowe pierwsze przychodzą mi do głowy w związku z Noise Records. Nie ma w tym dziwnego, bo przez długie lata ta niemiecka wytwórnia była niemalże synonimem dojenia zespołów na wszelkie możliwe sposoby, o czym zresztą sami artyści wspominali przy każdej okazji. Z drugiej strony to prężnie działającej Noise Records zawdzięczamy kultowy status wielu (głównie europejskich) kapel z kręgów szeroko pojętego heavy metalu. David E. Gehlke (znany jako założyciel Dead Rhetoric.com) w Hałasie, który burzy mury skonfrontował obie strony, dzięki czemu opisana przez niego historia wytwórni, choć na pewno nie obiektywna, wydaje się pełniejsza i pozwala łatwiej wyrobić sobie zdanie na temat tej firmy.

Zanim jednak na świecie pojawiła się przełomowa kompilacja „Death Metal”, późniejszy założyciel Noise Records, Karl-Ulrich Walterbach, w latach 70. w ogóle nie myślał o jakiejkolwiek muzyce, był za to mocno zaangażowany w ruch anarchistyczny w Berlinie Zachodnim. To dopiero zbieg mniejszych i większych przypadków (choćby pobyt w pierdelku) sprawił, że z wywrotowca-niedoszłego terrorysty stał się w promotorem niemieckiego punka. Stąd był już tylko krok do zostania wydawcą podziemnego hałasu. Jako że punk na całym świecie szybko stracił na znaczeniu, a jego sprzedaż drastycznie spadała, mający nosa do koniunktury Walterbach zainteresował się heavy metalem, który w USA i na Wyspach Brytyjskich przynosił już niezłe pieniądze. Aby wkręcić się w nową scenę, Karl-Ulrich powołał do życia Noise Records, w której podjął się wyzwania znalezienia najcięższego zespołu na świecie. A, no i zarobienia na wypasionego jaguara.

David E. Gehlke w interesujący sposób opisuje działalność wytwórni na przestrzeni kolejnych dekad, jej wzloty (w latach 80.) i upadki (w latach 90.), pogłębiając i ubarwiając całość licznymi wywiadami z jej założycielem i jego współpracownikami oraz rozmaitymi muzykami, którzy mieli przyjemność/nieprzyjemność podpisać z nim, dość jednostronne, umowy. W książce zawarto kulisy poszukiwań i podpisywania kolejnych kapel, ciekawie pojmowaną „opiekę” nad nimi oraz rozmaite ciekawostki dotyczące chociażby pracy w studio (dlaczego „Endless Pain” brzmi jak brzmi) czy tras koncertowych (dlaczego Running Wild unikają USA), więc każdy, kto ma swoich faworytów w katalogu firmy, znajdzie tu coś dla siebie. Mimo iż autor naprawdę sporo miejsca poświęcił stronie artystycznej, to informacji o kwestiach biznesowych i podejściu do nich Walterbacha jest tu chyba jeszcze więcej. Jak dla mnie wyłania się z nich jeden wniosek – muzyka muzyką, ale wytwórnia jest od zarabiania pieniędzy. Stąd w historii Noise mnóstwo konfliktów z zespołami i walki z innymi firmami o kury znoszące złote jaja.

Lektura Hałasu, który burzy mury wciąga bardziej, niż by to sugerowała tematyka książki, więc nawet typ taki jak ja — który ma w dupie Helloween, Running Wild, Gamma Ray i całą masę nowomodnych odkryć Niemców z lat 90. — może przebrnąć przez te 600 stron (plus wkładki z kolorowymi zdjęciami) bez oznak znużenia. Nie bez znaczenia jest i to, że książka została elegancko wydana i jak na swoją objętość jest dość czysta pod względem edytorskim. Wprawdzie w kilku przypadkach rozmówcom Gehlke zdarza się w jednym zdaniu zmienić płeć (jak to zapowiadał nasz prorok i arcymózg Jarosław K.), ale to szczegół, w dodatku kto wie, czy nie zamierzony.


demo
oficjalna strona wydawcy: inrock.pl
Udostępnij:

8 października 2023

Drawn And Quartered – Merciless Hammer Of Lucifer [2007]

Drawn And Quartered - Merciless Hammer Of Lucifer recenzja reviewSą pewne kapele, które robią swoje, bez fanfar, wydając swój materiał na własną rękę, bez łaski i czasami zostają docenieni, a czasami robią sztukę dla sztuki. Drawn and Quartered jest gdzieś pomiędzy – internetowy świat ich docenił, ale w realu jest już nieco gorzej, bo grupa założyła wytwórnię, aby wydawać swoje płyty (jakie to typowo amerykańskie podejście!). Zespół pochodzi ze stolicy Grunge, ale brzmi jak by był z Chicago i ma więcej wspólnego z tamtejszą sceną, niż z Seattle. To słychać nieco po nieco niszowej produkcji, jak i w tym, jak są składane riffy. W każdym razie ja cały czas myślałem, że są z Chicago.

Stylistycznie? Pochodna Immolation, trochę Suffocation, trochę Malevolent Creation, czasem Nile, Morbid Angel i parę innych zespołów gdzieś się znajdzie. Mimo to, udało im się stworzyć coś na pozór „swojego klimatu”. Zarówno oprawa graficzna, jak i lekkie granie z polotem stworzyło ich własną markę. Utwory owszem, są łatwe do słuchania, ale nie są banalne. Zgrabnie przechodzą w poszczególne motywy, tworzą jakąś narrację, opowieść i przechodzą logicznie w całość. Tego typu podejścia do grania bardzo mi brakuje i jest to też to, za co formacja została doceniona przez cyfrowych ludzi.

Nie zawsze udaje im się uniknąć banału, ale cały czas starają się tworzyć utwory unikając schematów i próbując zaciekawić słuchacza, co też im się udaje z zupełnością. Omawiany album ma jeszcze ponadto dodatkowo klipy i drugi cedek z niepublikowanymi utworami, co to miały się znaleźć na splitach.

Nie każdy pewnie doceni ten zespół, a szkoda, bo powinien. Nie ma tu może nadmiaru brutalności, ale jest to 100% Death Metal z charakterem, taki jak szatan przykazał. Fajnie też jest posłuchać grupy, która umie robić utwory, zamiast popisywać się umiejętnościami, czy też starająca się przekraczać wszelkie bariery dźwiękowe. Jest to zdecydowania gratka dla miłośników wczesnej sceny z Florydy.

Ja osobiście polecam, zwłaszcza że grupa nigdy się nie skalała słabą płyta w swej obecnie obfitej dyskografii. Zgrabny, zwinny album, który szybko i łatwo wchodzi. W każdym bądź razie, ignorujecie to na własne ryzyko.


ocena: 8/10
mutant
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/drawnandquartered
Udostępnij:

5 października 2023

Purtenance – The Rot Within Us [2023]

Purtenance - The Rot Within Us recenzja reviewNoż kurwa… Jeszcze nie tak dawno temu byłem skłonny słać wnioski do fińskiego Ministerstwa Kultury Czy-Co-Tam-Oni-Mają, żeby przyznali Purtenance jakiś wypasiony order za bycie najbardziej konsekwentnym i niezłomnym deathmetalowym zespołem w dziejach kraju, a tu dupa. Pojawił się The Rot Within Us i cały mój entuzjazm dla działalności na rzecz społeczności międzynarodowej uleciał w cholerę. Trzej Finowie i ich nepalski kolega nagrali płytę zatrważająco słabą, a już na pewno pod każdym względem gorszą od poprzedniej.

Zupełnie nie mam pojęcia, co się stało w wydawniczym międzyczasie, ale z mojej perspektywy Purtenance cofnęli się w rozwoju. Kolejne krążki zespołu nie różniły się może jakoś bardzo między sobą, jednak były dobre i na tyle wyraziste, że nie dało się ich pomylić – za każdym razem Finowie serwowali znajome dźwięki, bez śladu innowacji, a mimo to potrafili je fajnie urozmaicić. Na The Rot Within Us również skorzystali ze wszystkich firmowych patentów, tylko nie dociągnęli ich do swojego zwyczajowego poziomu, co jest o tyle smutne, że ten materiał po odpowiednim liftingu mógłby się nieźle bronić.

Tymczasem jako tako bronią się jedynie co szybsze fragmenty („Mystic Sacrifice”, „Solemn Presence Of Death”, „An Invisible Master” czy „Nekromantik Spiritualism”), których wcale nie ma na tyle dużo, żeby znacząco podnieść ocenę całości. Reszta to Purtenance w takiej rozlazłej, zabiedzonej i hmm… zadziwiająco nieporadnej wersji oraz okazjonalne odjazdy w dość nieprzewidywalnych i niepasujących do stylu kapeli kierunkach. Ot choćby „Nekromantik Spiritualism” podlatuje miejscami Dismember z „Massive Killing Capacity”, zaś początek „Unseen Sphere Of Realities” to jak parodia/podróbka starego Candlemass. Pewnie się nie znam, ale mi to jakoś nie siedzi. Podobnie sprawa ma się z przeciętnym brzmieniem oraz wybuczanymi bez przekonania wokalami, które zostały stanowczo zbyt mocno wyeksponowane w miksie.

The Rot Within Us zawodzi na wielu polach i tym samym powoduje gorzki niesmak. Czy tak ma wyglądać któryś z kolei album doświadczonego zespołu? W dodatku zespołu, którego krążki kupowało się w ciemno? Oby to był tylko wypadek przy pracy, bo inaczej Purtenance zamieni się w bardzo niepewną inwestycję.


ocena: 5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/Purtenance
Udostępnij:

2 października 2023

Hydra Vein – After The Dream [1989]

Hydra Vein - After The Dream recenzja reviewMłody człowiek bywa czasem bardzo powierzchowny – jako gówniak, będąc wielkim fanem malarstwa niejakiego Dana Seagrave’a, obczajałem każdą płytę, której okładkę Pan Dan ozdabiał swoim niezwykłym talentem. I tak natrafiłem na Hydra Vein, której After the Dream jest notabene jedną z jego najwcześniejszych prac. Nie należy oczywiście oceniać książki po okładce, ale nie oszukujmy się, dobra oprawa potrafi nieraz wpłynąć na nasz wybór zabójcy czasu.

Roczek po wydaniu (wg mnie) świetnego „Rather Death than False of Faith”, ta brytyjska formacja wróciła z dwoma nowymi gitarzystami, aby nagrać swój drugi longplej. Podobnie jak za pierwszym razem, wszystko powstawało w pośpiechu i przy niskim budżecie. Ale tym razem dostajemy muzykę o niebo techniczniejszą i co za tym idzie, bardziej wymagającą.

Samo słowo „techniczny” może nie do końca jest też na miejscu, ale „rozbudowany” to już jak najbardziej. I oczywiście, jak to bywa w takich przypadkach, trzeba poświęcić trochę czasu na ogarnięcie tematu, aby móc w pełni poznać i docenić walory kompozytorskie. Tyle że debiut, mimo wysokiej przebojowości, wcale nie był banalny ani płytki, a wręcz cechował się wysokim zróżnicowaniem ciosów.

Tutaj niestety troszeczkę wszystko się zlewa na jedno kopyto przy pierwszych odsłuchach, zarówno jeśli chodzi o tempa, jak i pomysły. Sama ilość tracków nieco rozczarowuje, gdyż jest ich zaledwie sześć, a całość trwa marne pół godziny. Ale może to nawet lepiej, bo gdzieś w tym wszystkim brakuje mi trochę energii. Dosyć już tego narzekania, czas na pozytywy, bo takowe również są (a jak).

Hydra Vein jak mało kto, dbają o refreny w swoich utworach. Nie inaczej jest i tutaj – „7-U-S-C” i „After the Dream” są tego dobrymi przykładami. Trudno też odmówić „Passed Present / No Future” czy zwłaszcza „Turning Point” niezwykle precyzyjnej i wyśmienicie upichconej konstrukcji. Panowie jak chcą, to potrafią zapodać coś charakterystycznego, co zostanie w głowie albo zauroczyć jakimś fajnym motywem. Jest większa dojrzałość, nie ma również zgapiania od innych, co było bolączką jedynki.

Cóż więcej dodać? Summa summarum, wciąż mamy do czynienia z wartościowym Thrash’em, tylko tym razem trzeba nieco zmienić oczekiwania, gdyż gdzieniegdzie wkrada się nuda. Przemoc została poprawiona o metodykę i konsekwentność. Polecam, ale umiarkowanie, bo mimo jakościowej solidności, głowy wam to raczej nie urwie.


ocena: 7/10
mutant
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/hydravein

inne płyty tego wykonawcy:

Udostępnij:

29 września 2023

Condemned – Realms Of The Ungodly [2011]

Condemned - Realms Of The Ungodly recenzja reviewRealms Of The Ungodly to smutny dowód na to, że nawet wzorując się na najlepszych, robiąc wszystko zgodnie z arkanami sztuki i mając naprawdę niezły potencjał, można nie wyjść ponad przeciętność. Druga płyta Condemned to szybki i brutalny death metal poskładany z oczywistych wpływów Defeated Sanity, Disgorge i Dying Fetus – sprawnie zagrany i profesjonalnie wyprodukowany, ale ze względu na zerową tożsamość – ulatniający się z głowy w kilka sekund po wybrzmieniu ostatniego kawałka.

Zespół broni się warsztatowo, to słychać zresztą od razu, jednak od strony kompozytorskiej ma spore problemy z wyjściem poza najbardziej oklepane i typowe schematy i w rezultacie nie potrafi pokazać swoich największych atutów. Dotyczy to zwłaszcza riffów, bo choć Condemned mają do zaoferowania naprawdę udane i urozmaicone patenty, to z jakichś powodów nie są w stanie ich wyeksponować i przekuć w udane, kopiące po dupie utwory. Mało tego, odnoszę wrażenie, że Amerykanie celowo oblepili najciekawsze pomysły jakimiś wtórnymi banałami, żeby przypadkiem nie wykiełkowało z nich coś wyrazistego – takie to jakieś dziwne dążenie do przeciętności.

Poza tym wydaje mi się, że z Realms Of The Ungodly można by wycisnąć więcej — nawet bez zmieniania jednej nuty — gdyby tylko ten materiał został zagrany/nagrany z większym (albo i jakimkolwiek…) zaangażowaniem. U Condemned nie czuć chęci mordu na słuchaczach i pławienia się w ich posoce; panowie grają jakby odpierdalali piątkową nockę przy taśmie w fabryce ołówków dla Ikei – na autopilocie, bez przekonania, tylko z obowiązku. Dotyczy to szczególnie wokalisty, który z wyjątkowo bezbarwnym i mało brutalnym głosem robi w zespole za najsłabsze ogniwo.

Nie przeczę, że pod pewnymi względami Realms Of The Ungodly może się podobać, wszak to dość rzetelna robota, jednak dla mnie to najwyżej muzyka z kategorii „hałas w tle przy ogarnianiu chaty” i — co trzeba uczciwie przyznać — jako taka sprawdza się dość dobrze. Natomiast przy próbie wgryzienia się w nią okazuje się mało angażująca i zbyt monotonna.


ocena: 5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/CondemnedOfficial

inne płyty tego wykonawcy:

Udostępnij:

26 września 2023

Necrodeath – Mater Of All Evil [2000]

Necrodeath - Mater Of All Evil recenzja reviewLegendarny włoski Necrodeath można zaliczyć do tzw. „pionierów” gatunku zwanego Death Metalem, choć w ich przypadku chciałoby się rzec, że Black/Thrash. Niezależnie od tego jak chcemy się jednak zapatrywać, jest to klasyczne podejście do grania, hołdujące epoce lat ’80, niżli nowszym trendom.

Trzeci album tejże formacji wyszedł niemalże dekadę od poprzednika i właściwie należy go traktować jako drugi debiut, który zapoczątkował tą właściwą karierę dla Necrodeath. Ze starego składu został gitarzysta i perkusista, natomiast na wokal został wzięty pałkarz Black Metalowej Opery IX. „Flegias”, bo taki ma pseudonim ten pan, wiernie trzyma się swego ukochanego Blackowego stylu przy wykonywaniu wokalu, czyli skrzeczy. I choć przyznam, że niekonieczne jest to moja bajka, to łatwo można się przyzwyczaić, zwłaszcza że facet stara się różnicować swoje partie wokalne i jakoś je urozmaicać (również i growlem). Zresztą, oryginalny wokalista też zaciągał blackowo, więc tym bardziej nie ma się czego czepiać.

Materiał brzmi bardzo świeżo, mimo iż jego fundamentem jest zapomniany, poczciwy Death/Thrash przypominający Exodus, Kreator, Possessed czy nawet wczesną twórczość Schuldinera. Utwory nie starają się być nadmiernie skomplikowane, ale korzystają z różnych sztuczek, dla wywołania pewnego okultystyczno-aksamitnego klimatu, jak np. akustyczne wstawki. Co prawda, grupa nieco nadużywa pewien typ atmosferycznego riffu w niemalże każdym tracku, co niestety sprawia, że przy pierwszych odsłuchach muza się nieco zlewa w jedną całość. I dopiero przy bliższym poznaniu poszczególne numery nabierają nieco rumieńców.

Mamy więc dwa konkretne ciosy na początek, śpiewno-melodyjny „Black Soul”, potem hit w postaci „Hate and Scorn” będący wizytówką płyty, a po nim odrestaurowany staroć w postaci „Iconoclast”, jeszcze z okresu demówek, a odpowiednio unowocześniony pompą. Druga połowa płyty troszeczkę ustępuje szybkości na rzecz rytualnego charakteru muzyki, jak przy „Void of Naxir” lub „At the Roots of Evil”, ale nie brakuje również i kombinowanych riffów (tu z kolei upomina się o uwagę „Experiment in Terror”). Ostatnie dwa numery są też chyba najwolniejsze, przynajmniej w porównaniu do reszty zawartości.

Na pewno duży wpływ na to, że mi się to osobiście podoba jest fakt, że najważniejszym składnikiem grania jest tutaj zdecydowanie Thrash Metal – gatunek, od którego zaczynałem i który darzę specjalnym względem, nawet jeśli wyrosłem na niedobrego maniaka. Jeśli więc chcecie czegoś retro, ale ze sporą aurą tajemniczości i mroku, to jak najbardziej zachęcam – zabawa gwarantowana.


ocena: 8,5/10
mutant
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/pages/Necrodeath/66524749485
Udostępnij: