Jeszcze nie tak dawno trząchałem dynią na koncercie w ramach promocji „Mindless Mass”, a tu Sphere atakuje z kolejnym, już czwartym krążkiem. Hmmm… momencik… gdzie ten kalkulator… [przerwa na skomplikowane obliczenia] Jebłem się, bowiem Blood Era od poprzednika dzieli aż siedem lat, które zleciały mi nie wiadomo na czym. Wiem natomiast, co w międzyczasie działo się z zespołem – kompletnie się posypał, w rezultacie na placu boju ostał się jeno Th0rn, który musiał od podstaw zmontować nową ekipę.
Jako że w Sphere zmienili się ludzie odpowiedzialni za muzykę, to i siłą rzeczy zmieniła się sama muzyka. Wciąż mamy do czynienia z dość technicznym i brutalnym (bardziej niż kiedykolwiek wcześniej) death metalem, ale zbudowanym i podanym w nieco inny sposób. Na Blood Era zachowano poziom różnorodności poprzednika, jednak dokonano tego przy użyciu mniej skrajnych środków, więc nie usłyszycie już chociażby czystych wokali. Nowy materiał zespołu jest wypadkową tego, co na zaawansowanym etapie kariery robili klasycy (Carcass, Deicide, Malevolent Creation) z bardziej nowoczesnym podejściem do ekstremalnych dźwięków (Aborted, Emeth, Benighted, Dying Fetus), zahaczającym niebezpiecznie nawet o deathcore. Stąd też w utworach obok siebie występują rytmiczne napierdalanki w średnich tempach, cacane melodyjne solówki (w tym jedna zagrana przez Wiadomo Kogo), absurdalne gravity blasty (dobrze słyszę?), klimatyczne wstawki czy pojebane riffy oparte na sweepach.
Trzy kwadranse Blood Era są pełne dowodów na to, że twórcy materiału orientują się w arkanach współczesnego death metalu, dobrze się czują w tym stylu i nie ciągnie ich zbytnio do wykraczania poza jego ramy. Dzięki temu dostaliśmy album odpowiednio spójny, nienagannie zagrany i ponad wszelką wątpliwość ukierunkowany na ekstremę. Serio, niewiele kapel w kraju może sobie pozwolić na nakurw w takich tempach, z jakimi musimy się zmierzyć w „Icon Of Sin”, „I Am Death Incarnate” czy dopakowanym efektownymi solówkami „Nails”. To już jest wyższa szkoła jazdy i prawdziwy wycisk dla muzyków, zwłaszcza dla perkusisty.
Przy tak mocnej produkcji dziury w całym można szukać tylko na siłę, toteż moje uwagi są właśnie na takim poziomie. Po pierwsze, pozbyłbym się wszystkich elektronicznych oraz klimatycznych dodatków (intra, outra itp.) – w ten sposób płyta byłaby ociupinę krótsza i jeszcze bardziej zwarta. Po drugie, na przyszłość, zastanowiłbym się, czy nie zrezygnować z wpływów klasyki i pójść w nowoczesne wyziewy – wewnętrzna spójność muzyki bardzo by na tym zyskała.
Jak więc widać, Blood Era to kawał porządnego death metalu o wysokim współczynniku brutalności, który (jeszcze) nie zatracił bardziej ludzkich cech. Sphere dopilnowali, żeby ogólne pierdolnięcie nie przesłoniło przystępności muzyki, więc płyty słucha się z przyjemnością do ostatniego — a przy okazji najlepszego — kawałka.
ocena: 8/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/sphereband