Jak już pewnie zdążyliście (nie)zauważyć, Szwajcarzy nie narobili wielkiego szumu za sprawą debiutanckiego „On The Frontline”. Takie życie. Powiedzmy sobie jednak szczerze – niczego nadzwyczajnego tam nie było, ot w miarę solidna, choć nieco nieskładna, płyta bez specjalnych przebłysków. Z wydanym niedawno Forging The Sanctuary Defaced również nie zawojują podziemnego świata, ale akurat tego krążka żaden maniak tradycyjnie potraktowanego, bezlitosnego death metalu nie powinien przegapić. Z jednej strony jest to granie boleśnie wtórne, fanatycznie nieoryginalne i pozbawione jakichkolwiek innowacyjnych elementów, a z drugiej trudno odmówić mu autentyczności, a zespołowi sprawności w lepieniu cudzych patentów, odczuwalnego zaangażowania i radochy płynącej z dokonywania takiej masakry. Za Forging The Sanctuary przemawia wiele czynników, a najbardziej istotnym może okazać się fakt, że takiego konserwatywnego, radykalnego wręcz death metalowego napieprzania w ostatnich latach dostajemy w swe łapska coraz mniej. Nie chodzi tutaj o jakieś sentymentalne wycieczki — bo do klasycznych „Leprosy” czy „From Beyond” im daleko — co po prostu o ekstremalny wygrzew bez najmniejszego ciśnienia na choćby pozorowaną nowoczesność. Z racji pochodzenia kapeli i pierwszego wrażenia, jakie robi Forging The Sanctuary, Defaced najłatwiej porównać do Requiem, bo i brzmienie i podejście do notorycznego blastowania są u obu grup niemal identyczne. To główne skojarzenie można uzupełnić o nazwy takie jak Exmortem, Azarath, Purgatory czy nawet Vader – żaden fan tych zespołów nie powinien być rozczarowany zawartością opisywanego albumu. Ale to nie wszystko, z czym mamy tu do czynienia, bo koniecznie trzeba jeszcze zwrócić uwagę na pakiet najwyraźniejszych zapożyczeń: rozbudowane solówki w stylu Deicide (ze „The Stench Of Redemption”), blackowe wrzaski i pewne rytmiczne zagrywki żywcem zaciągnięte od Belphegora (w takim „Rapture Through Bondage” przysiągłbym, że słyszę Helmutha) oraz ociężałą miazgę znaną z płyt Bloodbath. Ta wyliczanka wpływów naturalnie nie wyczerpuje tematu, ale pozwala się dość dobrze zorientować w tym, co muzykom Defaced chodzi po głowach. Ponadto trzeba nadmienić, że w porównaniu z debiutem Forging The Sanctuary jest materiałem nie tylko szybszym i brutalniejszym, ale przede wszystkim znacznie dojrzalszym, lepiej przemyślanym, bardziej spójnym i mocniej trzymającym się kupy. Zresztą, już za samą rezygnację z irytujących szwedzko brzmiących melodyjek chłopaki zasłużyli na pochwałę. Jedynym poważniejszym mankamentem materiału, przynajmniej dla części odbiorców, może być jego objętość – prawie 50 minut, a to już sporo jak na taką intensywność. No, ale to nie problem, w końcu płytka jest skierowana raczej do zaprawionych słuchaczy.
ocena: 8/10
demo
oficjalna strona: www.defaced.ch