Klasyczny thrash zagrany podług najlepszych wzorców zawartych na starych płytach Metallicy, Exodus czy Forbidden. Praktycznie każdy element Tales From The Grave In Space świadczy o tym, że twórcy tej płyty spędzili duuużo czasu na kombinowaniu, jak najlepiej wstrzelić się w kanony amerykańskiej odnogi gatunku. Jeśli o to chodzi, to nawet osiągnęli sukces, bo w zasadzie wszystko się tu zgadza – tempa, riffowanie, wokale, solówki, brzmienie… Nie zgadza się za to sztywność tej muzyki – album jest niczym innym, a nieruchawym zlepkiem bardziej lub jeszcze bardziej wytartych schematów i klisz. Owszem, chłopaki mają umiejętności, ale wyobraźni, swobody kompozytorskiej czy pazura już za grosz. Mnie to zalatuje sztucznością i graniem na siłę – z linijką i kalkulatorem w ręku. To wrażenie pogłębiają zdjęcia zespołu – ładnie rozczesani, uśmiechnięci, w lśniących nowością katanach i tak poprawnie thrash’owi, że ciągnie na wymioty. Samą muzykę do pewnego stopnia da się zaakceptować, bo choć nie wykracza ponad „ujdzie w tłoku”, to przynajmniej nie przeszkadza i łatwo o niej zapomnieć. Co innego wokale – Philly Byrne skupia w sobie chyba wszelkie możliwe rodzaje irytujących zaśpiewów, z dobijającymi piskami i wyciem włącznie. Zgaduję w ciemno, że za takie popisy podczas koncertów nie raz zebrał w łeb pustą butelką. Już to mi w zupełności wystarcza, by raz na zawsze uczciwie olać zespół Gama Bomb. Gdyby chociaż panowie muzykanci niektóre braki nadrabiali energetycznością, ewentualnie chwytliwością materiału. Nic z tych rzeczy – półgodzinna płyta, a nudzi i męczy.
ocena: 5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/gamabomb