Brawa dla Adama, dorobił się dziesiątego longpleja pod szyldem Hate! Zaiste okazały to wynik, ale czy przełoży się w jakiś widoczny sposób na pozycję zespołu na scenie i w świadomości słuchaczy? W mojej ocenie – nie. Kilka lat temu Hate stanął w miejscu jeśli chodzi o popularność — co po części na pewno jest winą wytwórni zorientowanej na pitolenie — i nawet gdyby nagle nagrali dzieło przełomowe, epokowe i wstrząsające, przypuszczalnie mało kto w ogóle zwróciłby na ten fakt uwagę. To po pierwsze. Po drugie Hate stanął w miejscu także pod względem muzycznym, więc dzieła przełomowe, epokowe i wstrząsające są w tej chwili poza ich zasięgiem. Styl, który nabrał wyraźniejszych kształtów na „Erebos”, przez kolejne lata był już tylko udoskonalany w obrębie detali aranżacyjnych i produkcji — co zresztą trwa do dziś — nie ma się zatem co dziwić, że z czasem nieco spowszedniał i stał się zbyt przewidywalny. Tremendum zawiera bowiem dokładnie to, czego można było się po tej ekipie spodziewać, zanim w ogóle weszła do studia. Wszystkie utwory zbudowano według dobrze znanych schematów i choć każdy prezentuje wysoki poziom, to doszukiwanie się w nich nowych rozwiązań, niespodzianek czy śladów progresji jest jak dla mnie bezcelowe. Warto natomiast wspomnieć o czymś na kształt ciekawostki – końcowy fragment „Walk Through Fire” Adam zaśpiewał po polsku i to z co najmniej dobrym rezultatem. Więcej jubileuszowych atrakcji nie odnotowałem, dlatego w kontekście Tremendum najbardziej cieszy mnie prosty fakt, że album w wielu miejscach (choćby w „Indestructible Pillar” czy „Into Burning Gehenna”) jest znacznie szybszy od poprzednich, a przez to mocniej trafia do głowy. Cała reszta — struktury utworów, sposób budowania klimatu, patenty na riffy, itd. — pozostała w zasadzie bez zmian. A jako że opisywanie (oraz czytanie) po raz kolejny tego samego jest strasznie męczące, spróbuję zasugerować kilka zmian, które na powrót mogłyby uczynić muzykę Hate ekscytującą. Co znamienne, wszystkie mają związek z objętością utworów, a w konsekwencji całej płyty. Na początek poważnie rozważyłbym rezygnację z przydługich wstępów – owszem, budują napięcie, ale raczej na zasadzie „kiedy to się, kurwa, wreszcie rozkręci”, a chyba nie to chodziło. Kolejna uwaga dotyczy zbyt częstych powtórzeń – może się mylę, ale nachalnie wałkowane motywy (nawet te dobre) prędzej zaczną irytować aniżeli intrygować, więc umiar w tej kwestii byłby wskazany. Podobnie sprawa ma się z klimatem – rzecz w death metalu mile widziana pod warunkiem, że ma swoje granice i nie dominuje nad brutalnością. A propos, czystego napierdalania mogłoby być znacznie więcej, zwłaszcza że zespół dysponuje naprawdę uzdolnionym i szybkim perkmanem, którego na to stać. Czy ja oczekuję rzeczy niemożliwych? Wystarczy kilka prostych modyfikacji, a z utworów znikną dłużyzny, staną się one bardziej treściwe i bezpośrednie, zaś cała płyta zyska na spójności i jebnięciu. Dlatego Tremendum podsumowuję tak: w oderwaniu od reszty dyskografii Hate to bardzo dobry materiał, jednak po zestawieniu go z poprzednimi dostajemy jedynie kontynuację znajomych wątków.
ocena: 8/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/HATEOFFICIAL
inne płyty tego wykonawcy:
Uparty zespół jak cholera. Rozpad dobrze by im zrobił. Dies Irae, Damnation, Devilyn, Sceptic się rozpadli i mam ich całe dyskografie. Hate trwa i trwa od dekad i nie mam ani jednej ich płyty. Dlaczego? Przecież są autentycznie dobrzy? Mam priorytety, wolę kupić sobie Malevolent Creation, albo nawet Polski Elysium, lub Dominion.
OdpowiedzUsuńmutant