Dobrze wiedzieć i warto o tym pamiętać na przyszłość, że dla Szkotów PiS nigdy nie był opcją. U nas społeczeństwo jest głupsze, toteż widmo katolskiego szariatu pod patronatem tej pojebanej ekipy wciąż jest czymś obrzydliwie realnym. A tak już całkiem serio… Zaraz! Przecież to było jak najbardziej serio! No, to teraz też będzie serio, ale o muzyce. Na wstępie zaznaczam, że nie rozumiem fenomenu Man Must Die – nie wiem, skąd się wziął, nie mam również pojęcia, na podstawie czego został stworzony. Wszak sprawnych techniczne kapel grających melodyjny death metal — a do tego w głównej mierze sprowadza się twórczość Szkotów — jest wokół od zajebania. Kolesie mają niezły potencjał, żeby solidnie napierdalać, to pewne, ale zbyt skutecznie odstraszają mnie przejawami muzycznej schizofrenii. I to chyba nawet w większym stopniu niż Aborted — z którymi nota bene mają sporo wspólnego — z płyt numer pięć i sześć, bo nawet w obrębie jednego kawałka nie potrafią się zdecydować, czy stawiać na brutalny wypierd czy słodkie melodie. W rezultacie na Peace Was Never An Option szybkim i agresywnym (choć chwytliwym) partiom towarzyszą wpływy rozwodnionego skandynawskiego melo-death’u – jedno do drugiego pasuje jak pięść do nosa, a same przejścia między tymi stylistykami są u Man Must Die raczej skokowe. Póki panowie napieprzają na wysokich obrotach, blastując ile wlezie i pilnując technicznej strony – jestem bardzo zadowolony, słucha się tego świetnie. Znacznie gorzej robi się, gdy zespół bawi się w melodyjki jak z najgorszych płyt Kataklysm (swoją drogą, jakoś nie mogą się uwolnić od wpływu Kanadyjczyków) albo szwedzkie banały sięgające nawet nietrafionych pomysłów The Haunted. Najbardziej dobijającym przykładem jest bez wątpienia „The Price You Pay” – że im w ogóle nie wstyd grać takich żenujących popierdółek, tylko się w ten sposób marnują. Poza niezdecydowaniem, Peace Was Never An Option potrafi dobić jeszcze na dwa sposoby – po pierwsze 8-minutowym i nudnym jak diabli „The Day I Died”, a po drugie całkowitym czasem trwania płyty – Man Must Die natrzaskali aż 55 minut materiału. Gdyby okroić album do najlepszych patentów (czyli w zasadzie do samej sieczki), dużo łatwiej byłoby wysłuchać go w całości, a i moja ocena byłaby przynajmniej o punkt wyższa, bo wbrew podkreślanym na każdym kroku minusom, krążek posiada niemało atutów.
ocena: 7/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/ManMustDie
inne płyty tego wykonawcy:
Można straszyć pissem, ale można też straszyć po i kukizem. Bądźmy szczerzy, w Polskiej krainie nigdy nie będzie normalnie, ani tym bardziej profesjonalnie
OdpowiedzUsuń