Co by było, gdyby… Co by było, gdyby chciało nam się bawić w rozdawnictwo rozmaitych szpanerskich statuetek w ramach podsumowania roku w branży? Ano chłopaki z Slaves Of Evil mogliby sobie sprezentowane przez nas (a przynajmniej przeze mnie) ustrojstwo za debiut roku w kanciapie obok lodówki na bronxy postawić. Mogliby, ale tego nie zrobią, bo jako się rzekło – w to się akurat nie bawimy. Może wezmę urlop i w ramach pocieszenia jakiś order z ziemniaka im wystrugam? A tak już całkiem serio, Slaves Of Evil w pełni sobie zasłużyli na pochwały, bo nagrali (i wydali) krążek, którego bardzo chętnie i dobrze się słucha, chociaż żadna rewolucja w gatunku (nawet w Dąbrowie Górniczej) za jego sprawą się nie dokona. Zespół jedzie (a będąc dokładnym, zapieprza – to zasługa Ciastka) głównie na patentach niemłodych, bo sięgających, lekko licząc, dwadzieścia lat wstecz, ale robi to tak sprawnie, że o nudzie nie może być mowy. O wstecznictwie również, bo wspomniana wiekowość wpływów nie oznacza naciąganego oldskula ani brzmieniowej mizerii, a po prostu czyste podejście do gatunku – bez nowomodnego syfu, spodni rurek, grzywek na skos i plastikowej produkcji. Chłopaki wiedzą, o co chodzi w death metalu, toteż z Madness Of Silence ani przez moment nie zalatuje sztucznością czy kompozytorskim niezdecydowaniem. Ten album to 36 minut konkretnego grzania, w którym moje ucho wychwyciło fascynacje muzyków barbarzyńską stroną Lost Soul (przede wszystkim z „Chaostream”), dynamiką odrodzonego (czyli od „Afterburner” w górę) Sinistera i hipnotycznym gitarowym dołem obecnym cały czas u Immolation. Mnie to przekonuje z miejsca, bo death metal w takim stylu i na takim — dla porządku dodam, że wysokim — poziomie niestety powoli staje się rzadkością. Wrażenie jest zatem co najmniej pozytywne. Ponadto cieszy fakt, że mimo już osiągniętego pułapu jest tu ciągle miejsce na rozwój, na dopieszczanie niuansów, dzięki czemu zespół będzie miał co robić przez kilka najbliższych lat. Ja najbardziej liczę na rozbudowanie składu o drugą gitarę i w rezultacie nasycenie utworów chaotycznymi solówkami. Odrobina chwytliwych riffów wrzuconych tu i ówdzie (oczywiście nie kosztem brutalności) również nie zaszkodzi, bo jak wiadomo – bez hitów nie ma kariery. Po tak udanym debiucie jak Madness Of Silence Slaves Of Evil teeeoretycznie powinni widzieć przyszłość wyłącznie w jasnych kolorach, jednak muszą trzymać zwieracze na wodzy i mieć świadomość, że wymagania w stosunku do kolejnych wydawnictw będą bardzo wysokie, a w takiej sytuacji łatwo wyłożyć się na pysk. Ja trzymam kciuki!
ocena: 8/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/slavesofevil
0 comments:
Prześlij komentarz