5 kwietnia 2014

Synkronizity – Cultivation [2012]

Synkronizity - Cultivation recenzja  okładka review coverTak się jakoś złożyło, że przy okazji poprzedniej mojej recenzji nie wspomniałem ani słowem o gościnnym występie Tony’ego Choya, który także został do nagrania zaproszony. Nie było tego wiele, bo ledwo jeden kawałek, ale jak na Tony’ego przystało – najwyższej próby. Dziś jednak będzie o nim więcej, bowiem Synkronizity to projekt właśnie jego autorstwa i za jego przewodem. Synkronizity to prog metalowy byt spod znaku nieistniejących już parę dobrych lat Clockwork oraz Dali’s Dilemma, które choć niespecjalnie znane, nagrały wyśmienite i bardzo oryginalne albumy, mogące śmiało konkurować z tymi bardziej znanymi i uznanymi (nie zawsze zresztą zasłużenie). Porównanie jest to dosyć niejasne i niewiele wyjaśniające, ale poszukajcie sobie wspomnianych kapel, a wszystko stanie się jasne. Jak przystało jednak na krążek współczesny, Cultivation oferuje jeszcze większy misz-masz stylistyczny, równie jednak zgrabny i spójny i co najważniejsze – fantastycznie brzmiący. Poza Tonym w składzie znalazło się jeszcze dwa nazwiska, których nie znać nie wypada, a mianowicie gitarzysta Santiago Dobels, znany przede wszystkim z kapeli Aghora, ale także z kilkuletniego pobytu w Cynic, oraz pałker Matt Thompson, który powinien być dobrze znany fanom Kinga Diamonda. Skład uzupełniają wokalista Grant Petty oraz klawiszowiec Arbise Gonzalez. Wypadkowa samych tylko „sław” nie pozostawia złudzeń, co do jakości muzyki i poziomu technicznego wydawnictwa, tym lepiej więc, że i żółtodzioby wzniosły się na wyżyny swoich umiejętności i zrobiły, co do nich należy. A, trzeba przyznać, dzieje się sporo. Kanwą, na której zbudowano album jest, jak już wspomniałem, prog metal, tutaj jednak poddany wielorakim i wielokrotnym transformacjom. Nie należą do rzadkości ani motywy latynoamerykańskie, ani wycieczki w stronę melodyjnego blacku. Wszystko to jednak trzyma się kupy i służy całości. To, że album jest dzieckiem Tony’ego słychać niezaprzeczalnie i na każdym kroku, ale swoje piętno pozostawili także Dobels, z kilkoma, bardzo Aghora’owymi solówkami i Arbise Gonzalez, który dosłownie ożywił album. Najlepszym na to przykładem jest mój ulubiony utwór zatytułowany „Tight Rope”, a w szczególności jego refren. Bas Choya czyni cuda – jest transowy, niemal hipnotyczny, ale to właśnie Gonzalez sprawia, że jest tak niesamowity i epicki. Do zdecydowanych highlightów należą także, przywołane już, solówki Dobelsa. Żeby nie było jednak za kolorowo – kilka uwag. Przede wszystkim długość krążka. 29 minut to jakiś żart, a jeśli odejmie się od tego instrumentalny „Samba Breeze”, będący w sumie tym, na co wskazuje tytuł, czyli sambą, oraz cover The Police, zostaje nieco ponad 20 minut. Czyli epka. Trochę to wkurwiające, bo nie wierzę, że pomysły skończyły się na 5, słownie pięciu, kawałkach. Więc albo skok na kasę albo chuj wie co. Drugi zarzut, to poniekąd zarzut do części współczesnej sceny z jej niezrozumiałym pociągiem do czystych wokali i numetalowych krzyków. Grant Petty daje się poznać z wielu wokalnych stron, ale czym więcej próbuje śpiewać w nowomodnym stylu, tym większy absmak mnie bierze. Cacy, gdy growluje, cacy, gdy się drze i skanduje; mniej cacy, gdy się sili aż nadto przy wrzaskach i części czystych zaśpiewów. Nie twierdzę, że nie powinien śpiewać, ale nic na siłę i wbrew muzyce. I to chyba tyle w temacie wad. Na szczęście jednak minusy nie zasłaniają plusów i te fragmenty bardziej wątpliwej jakości nie wpływają za bardzo na odbiór całości. Warto się z Cultivation zaprzyjaźnić na dłużej. Nawet jeśli czasami trąci „nowym” Masvidalem.


ocena: 8,5/10
deaf
Udostępnij:

0 comments:

Prześlij komentarz