Wygląda na to, że raczej średni odbiór „Zero Order Phase” nie zniechęcił Jeffa Loomisa do nagrania kolejnego albumu. Historia lubi się powtarzać, jak doskonale wiadomo, więc i z opiniami na temat Plains of Oblivion jest raczej tak se, a może nawet nieco gorzej. Nie pomógł nowy zestaw zaproszonych gwiazd (gitarzyści Chris Poland, Tony MacAlpine, Marty Friedman oraz pałker Dirk Verbeuren), ani nawet wygrzebany gdzieś na youtube, podobno zjawiskowy, basista o nieznanym nikomu nazwisku i niewiadomej aparycji. Oczywiście ani Loomisowi ani zaproszonym przez niego gościom nie można odmówić talentu, ale przecież nie samym warsztatem muzyka stoi. Plains of Oblivion jest niewątpliwie albumem wyjątkowym pod względem nagromadzenia muzycznych geniuszy i ilości zwinnych palców, tym niemniej niesamowita ilością technicznych smaczków, sweepowania, tappowania, klasycznego shredowania oraz rozmaitych innych cudów nie przekłada się wprost na miodność albumu. Co gorsze, zupełnie nowe w muzyce Loomisa kawałki zwokalizowane nie ratują sytuacji bardziej niż tylko nieznacznie. Jest to jakaś nowość, ale a) kawałki z Christine Rhoades brzmią jak próba licytowania się z Aghorą, lub, co gorsza, z Portalem bądź nawet, bójcie się Boga, symfoniczno-gotyckimi aktami pokroju Within Temptation, zaś b) Ihsahn śpiewa swoją partię w rytm raczej niewyróżniającego się deathu, co nawet nie brzmi źle, ale z drugiej strony – brakuje mu sporo do autorskich (dużo przy tym bardziej kompleksowych i interesujących) długograjów Norwega, które były oczywistym źródłem. Fani Aghory powinni więc, ze spokojnym sumieniem, wrócić do Aghory, Ihsahna – do Ihsahna, bo krążek Loomisa nic nowego do tematu nie wnosi. Aczkolwiek jest to jakiś plus, jakaś odmiana od prężenia gitarowych muskułów i podrzucania kolejnych linii „technical difficulties”. I mimo iż Ihsahn nie zwojuje świata tym występem, to wstydzić się także nie ma czego, bo wycisnął ze współpracy z Loomisem ile mógł. Sam zaś Loomis, co nie powinno wszak zaskakiwać, udowadnia, że posady w Nevermore nie dostał za ładne oczy. Wiele riffów naprawdę trzyma poziom, nie są tak strasznie z dupy, jakby niektórzy chcieli, aczkolwiek w globalnym ujęciu całego albumu i tak nie ratuje to krążka, bo zwyczajnie ginie w morzu dźwięków. I tak to chyba jest z Plains of Oblivion, że lokalnie jest dobrze, globalnie zaś – bez emocji, dzieląc płytę na pojedyncze melodie i akordy można znaleźć wiele fajnych, nietuzinkowych, choć mocno niekiedy przypominających wywołany Nevermore, motywów, które mogą się podobać i podobają, po zsumowaniu tego do płyty, pozostają one wyłącznie pokazem umiejętności i szybkości. Fanom tego ostatniego płyta powinna się spodobać, pozostałym – niekoniecznie.
ocena: 6,5/10
deaf
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/jeffloomisfans?sk=wall
inne płyty tego wykonawcy:
0 comments:
Prześlij komentarz