Szczerze mówiąc nie spodziewałem się kolejnego krążka tej formacji. Po pierwsze dlatego, że Mike Hrubovcak, czyli mózg całego zespołu, czynnie udziela się w innych, chyba poważniejszych, projektach, a po drugie – debiutancki „Chronicles Of An Aging Mammal” do arcydzieł muzyki nie należał. W najlepszym przypadku był bowiem tylko (a może aż) ciut lepszy niż dobry. Sprawę pogarszał dodatkowo styl, który jeszcze bardziej uszczuplał już i tak nieprzesadnie liczną grupę potencjalnych odbiorców. Nie ma się co oszukiwać, że industrialny death metal wzbogacany niczym uran w irańskich siłowniach blackiem, popem, folkiem, poezją śpiewaną i chuj wiem czym jeszcze, byłby przyswajalny przez więcej niż promil metalheadów. A jednak krążek nagrano. I tak po sześciu latach światło dzienne ujrzał drugi longplej ze stajni Azure Emote zatytułowany The Gravity of Impermanence. Nihil novi drodzy państwo czytacze. Jeśli nie przypadł wam do gustu debiut, ba, jeśli jest to wasze pierwsze spotykanie z kapelą, to znaczy to, że raczej nie macie czego tu szukać. Muzyka jak była popierdolona, tak jest popierdolona i to chyba nawet bardziej, sam zaś album jest dłuższy od debiutu o niemal kwadrans i trwa teraz godzinę, co wcale nie pomaga. Na plus zasługuje za to wyraźnie lepsze brzmienie, które nie przywodzi już na myśl nagrywania albumu na taśmę MC. Tyle tylko, że teraz cały ten pojebany szajs trafia do ośrodka słuchu z jeszcze większą siłą i klarownością. Cóż, jak dojebać to po całości. Tym nielicznym jednak, którzy odnaleźli się w muzyce Azure Emote, ta zmiana z pewnością przypadnie do gustu, bo przy tak złożonej i barwnej muzyce klarowność jest tym, co determinuje jakość rozrywki. Jak już wspomniałem, większych zmian w muzyce i strukturze albumu nie ma: jest skurwysyńsko niejednolicie, style zmieniają się jak bohaterowie skandali na Pudelku, a wśród instrumentów można usłyszeć zarzynaną świnię i harmoszkę („Sunrise Slaughter”). Istny Sajgon. Jest też kilka soczystych deathowych fragmentów („Carpe Diem”, „Conduit of Atrophy”), całkiem sporo dobrych gitar („Conduit of Atrophy”), narracji („Destroyer of Suffering”) i mięsnego gardłowania. Trzeba oddać Hrubovcakowi, że drzeć mordę potrafi zacnie i drze się tak bez miłosierdzia od początku do końca. Niby nic, co powinno dziwić, dobrze jest jednak słyszeć, jak wyrzyguje z siebie kolejne wersy z zapałem godnym debiutanta. Ogólnie temat ujmując, zaangażowania i poświęcenia na albumie nie brakuje. Może jest go nawet aż zanadto, bo mam wrażenie, że album jest trochę przedobrzony. Za dużo tych kombinacji, nawet biorąc pod uwagę stylistykę, no i za długo. Godzina lektury The Gravity of Impermanence potrafi zmęczyć i zniechęcić. I tak jak do debiutu nie wracam zbyt często, tak i ten album będzie raczej sporadycznym gościem na moich słuchawkach.
ocena: 7/10
deaf
oficjalna strona: www.azureemote.com
inne płyty tego wykonawcy:
0 comments:
Prześlij komentarz