Jakim pytaniem można przyprawić filozofa o ból głowy (a, za przeproszeniem, filozofkę o ból łokcia)? „Czy ty?” Pytanie równie zawiłe można skierować do muzykologów – czy nie jest tak, że kapele grające instrumentalny prog to ubożsi kuzyni tych wyposażonych w gardłowego? W dalszej części tekstu postaram się udzielić odpowiedzi na to pytanie, zrobię to jednak tak, że ni cholery nie będzie można powiedzieć, jakiej odpowiedzi udzieliłem (trochę jak filozofowie). Penumbra Diffuse to drugi longplej amerykańskich instrumentalistów – tak w karierze, jak i opisywany na blogu. Po dwóch latach od debiutu muzyka trio uległa pewnym przeobrażeniom, choć powiedzieć, że jakoś specjalnie się rozwinęła to ciut za wiele. To, co wychwytywalne po pierwszych dziesięciu przesłuchaniach to spuszczenie z progowo-technicznego tonu, co oznacza mniej więcej tyle, że przestali chłopaki pokazywać kto ma jakiego i kto dalej nasika. O ile debiut naszpikowany był instrumentalnymi i kompozytorskimi cudeńkami i potworkami, o tyle Penumbra Diffuse nieco wyładniała i teraz przypomina już nie nrd-owską pływaczkę a lekkoatletkę. Nie znaczy to oczywiście, że teraz może się za to zabrać byle leszcz, znaczy to jednak tyle, że słucha się tego przyjemniej. A w przypadku takich kapel to spory krok do przodu – jeśli nie ku komercyjnym sukcesom, to przynajmniej jako takiej rozpoznawalności. Jest jeszcze jeden plus takiej metamorfozy – muzyka nabiera cech osobniczych, nie jest już zwykłym popisem i szpanerstwem, a zaczyna mieć w sobie pierwiastek oryginalności. Nawiązując jednak do pytania postawionego we wstępie należy powiedzieć, że najprawdopodobniej tak – kapele grające instrumentalny prog to ubożsi kuzyni tych uwokalnionych. Należy jednak postawić kilka zastrzeżeń. Po pierwsze – nie dotyczy to wszystkich kapel (ot, choćby Behold… the Arctopus), a po drugie – przesłuchawszy już trochę takich projektów można dojść do wniosku, że instrumentale to coś więcej niż tylko większe skomplikowanie: brak wokalisty wymusza porzucenie jakiegokolwiek znanego modelu budowy utworu, jednak porzucenie to nie jest porażką a uwolnieniem z więzów. Z jednej strony wygląda to tak, że instrumentale próbują za wszelką cenę zrekompensować brak wokalisty dzikimi aranżacjami (co doprowadzić może do przesadnego szarpidructwa), z drugiej jednak – potrafią stworzyć coś na kształt nowego podgatunku, stylu, w którym otwierają się nowe wymiary muzyki. Aha, Canvasom zdarza się rżnąć z Cyników.
ocena: 7/10
deaf
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/CanvasSolarisGA
inne płyty tego wykonawcy:
podobne płyty:
0 comments:
Prześlij komentarz