Przyznam się bez bicia – to pierwszy album Australijczyków, który nabyłem. Ba – pierwszy, który słyszałem w całości. Miałem też napisać, że pierwszy i ostatni w ogóle, ale póki co wstrzymam się z taką deklaracją. Wstrzymam się, ponieważ jest w ich muzyce coś, co pozostaje we łbie i nie pozwala o sobie zapomnieć. Niemniej jednak naturalnym odruchem jest chęć jak najszybszego wywalenia płyty z odtwarzacza i jeszcze szybszego zapomnienia o niej. Problem w tym, że — jak wspomniałem — nie da się, coś się we łbie zagnieżdża. Jednolita ściana dźwięku, nieustanny hałas i brak jakichkolwiek struktur – przez to trzeba się przegryźć, by zapoznać się z tą deathową awangardą. A potem okazuje się, że nic ponadto nie ma – jest tylko hałas, dźwiękowa monotonia i bezład. Tak właśnie muzykę rozumie Portal. Trudno się tego słucha, brakuje bowiem punktów odniesienia, utwór zlewa się w całość — bardzo chaotyczną i prymitywną — a poszczególne utwory zlewają się w album. Monolit. Przez 40 minut uszu dobiega jednolita, cierpka i drażniąca mieszanina growli, gitar i perkusji w garażowej jakości. Utwory niemal nie różnią się od siebie, tempo wszystkich jest nieco szybsze niż walcowate, a melodii zwyczajnie nie ma. Co prawda pojawia się kilka fragmentów, które noszą znamiona melodyjności, ale jest ich niewiele. Przez większość czasu jest tylko hałas, bardzo specyficzny hałas. Taki na jednym poziomie, jednostajny, zawężony do stopnia, w którym jeszcze (ledwo) da się wyróżnić najbardziej podstawowe składowe, w którym rytm staje się melodią, a melodia rytmem. Kakofonia przesterowanych gitar, dziwacznych perkusji i wiercących ucho wokali. Kakofonia spotęgowana brakiem strukturalnej przejrzystości, brakiem struktur w ogóle. Anarchia i chaos w czystej postaci. I to właśnie pozostaje we łbie. I chyba tylko dlatego rozejrzę się za wcześniejszymi Portalami.
ocena: 6/10
deaf
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/PORTALDEATH
podobne płyty:
- ALTARAGE – Nihl
0 comments:
Prześlij komentarz