Bardzo lubię twórczość Kataklysm, ale muszę szczerze powiedzieć, że In The Arms Of Devastation jakoś mnie nie przekonuje. Dlaczego? Chyba dlatego, że Kanadyjczycy przyzwyczaili mnie do albumów totalnych, a ten jest zwyczajnym średniakiem. Po tym albumie spodziewałem się zupełnie innego grania. Pamiętam, jak przed premierą In The Arms Of Devastation pojawiły się — jak podejrzewam plotki — że ten LP będzie zupełnie inny od ostatnich dokonań. Miał być przede wszystkim mniej melodyjny i bardzo brutalny, wręcz grindowy. No, jest inaczej. In The Arms Of Devastation nie jest też na pewno kontynuacją miażdżącej „Serenity In Fire”, raczej można zauważyć w nim niejakie konotacje z „Shadows & Dust”, ale nie jest aż tak mocny jak owa płytka z 2002 r. Co się rzuca od razu w ucho to to, że muzycznie In The Arms Of Devastation jest najmniej brutalny ze wszystkich albumów w historii zespołu (no może z wyjątkiem „Victims Of This Fallen World”). I chyba równie wyczuwalny jest tu brak osoby Martina Mauriasa, odpowiedzialnego za morderczo szybkie partie perkusji na „Serenity In Fire”. Zastąpił go oryginalny pałker, dobrze nam znany Max Duhamel, który też przecież potrafi nieźle walnąć w pere (choć na pewno nie tak jak Martin). Jedyną konkluzją, którą mogę wyciągnąć z dotychczasowej lektury jest — jak mniemam — chęć nagrania przez ów kwartet właśnie spokojniejszej płyty. Blasty są o wiele wolniejsze i jest ich mniej niż na poprzednikach, dominuje tempo średnie – chociaż sam początek zwiastuje raczej coś odwrotnego. Po klasycznym, mówionym intrze uderza szybki „Like Angels Weeping (The Dark)” z Kataklysmowskim feelingiem, następnie chyba najbardziej przebojowy i najmocniejszy ze wszystkich „Let Them Burn”. Potem jest już coraz spokojniej, z wyjątkiem kilku pojawiających się od czasu do czasu „piorunów”. W niektórych utworach jest sporo thrashowych riffów, a także występującego już w twórczości Kanadyjczyków blackowego riffowania. Te ostatnie można usłyszeć w dwóch kawałkach kończących album: „In Words Of Desperation” i „The Road of Devastation”. Interesujący jest „The Road of Devastation”, będący kontynuacją kapitalnego „Centuries” z „Shadows & Dust”. Poza tym bardzo dobrze zamyka album, wolno i ciężko z wokalnym dialogiem Mauriza oraz Roba Doherty z Into Eternity. Ciągnąc dalej temat riffowania, prawie we wszystkich kompozycjach, gitary tworzą dobrze wyczuwalny, chłodny i ponury klimat. Można by się pokusić o stwierdzenie, że In The Arms Of Devastation jest najbardziej lodowatym krążkiem KATAKLYSM. Chyba właśnie, dlatego nie ma tu tego feelingu co na „Serenity In Fire” czy „Epicu”. Rzecz jasna wśród tych 9 tracków 3-4 posiadają ów żywioł, który wprawia w szaleństwo fanów na koncertach. Od dnia premiery opisywanego krążka, za każdym razem mam mieszane uczucia jak go słucham i chyba tak pozostanie. Jednak te mieszane uczucia są na tyle wyraźne, iż mogę napisać, że muzyka na In The Arms Of Devastation na pewno nie jest tak mocna i świeża jak na poprzednich wydawnictwach. Do albumu w ramach deseru został dołączony koncert, z trasy promującej „Serenity In Fire”. To chyba rekompensuje lekkie rozczarowanie. Polecam obejrzeć, szczególnie popis Martina Mauraisa w fenomenalnym solu poprzedzającym „Blood On The Swans” (!!!). Dobra, nie ma co więcej lać wody, pora wystawić ocenę. Chyba 6,5 to maks?
ocena: 6,5/10
corpse
oficjalna strona: www.kataklysm.ca
inne płyty tego wykonawcy:
0 comments:
Prześlij komentarz