Trzeci w dorobku Niemców pełny album studyjny, tym razem poświęcony Galileuszowi. Widać więc, że konsekwentnie podążają obraną na poprzednim albumie drogą i cały materiał poświęcają jednej osobie i związanym z nią wydarzeniom. Jak już wspomniałem, tym razem jest to Galileusz, a album opowiada historię jego życia, dokonań i śmierci. Eppur Si Muove, podobnie jak poprzedni „Awaking the Centuries”, powinien być traktowany jako jedna całość, monolit, który należy słuchać — że się tak wyrażę — za jednym zamachem. Ogólny zamysł albumu dotyczy bowiem nie tyle strony tekstowej, co przede wszystkim muzycznej. Umiejscowienie poszczególnych nagrań nie jest przypadkowe, każdy ma określone położenie, które jest podporządkowane jego roli w budowaniu klimatu. I tak, odmienne charakterem, utwory przeplatają się, dość często przetykane są instrumentalami, a to wszystko wpływa na jeszcze pełniejszy odbiór zawartej treści. Album rozpoczyna się bardzo kameralnie, klasycznie i zupełnie nie metalowo. Zresztą takich niemetalowych elementów jest tu bardzo wiele i nie kończą się one na instrumentalnych interludiach. Tak w zasadzie połowa albumu jest bardziej orkiestrowa (czy jak kto woli – dawna) niż metalowa, ale na tym właśnie polega urok Haggard – na bardzo zgrabnym połączeniu muzyki dawnej z metalem i to ciężkim metalem. Po kilku minutach takich delikatnych plumkań do głosu dochodzą gitary, perkusja i growle, lecz pomimo ich wyraźnego brzmienia oraz podbicia tempa i ciężaru, dawne melodie trwają i wciąż ma się pełną świadomość ich klasycznego ducha. Flety, smyczki, klawisze i instrumenty dęte jasno określają jej charakter, który czerpie z muzyki dawnej rencami. Tym niemniej obecność całej współczesności wcale nie jest trywialna, nie została ona zepchnięta do jakiejś marginalnej roli. Ciężko grane gitary dodają klasycznym melodiom sporej zadziorności i jadowitości, muzyka nie jest więc lekka i zabawna, jest natomiast bardzo rytmiczna i mocna. Piorunujący efekt daje połączenie fletów, tudzież smyczków, w roli instrumentów wiodących i gitar jako rytmicznych. Z jednej strony jest piękno i delikatność tych pierwszych, ich wysokie brzmienie i nastrojowość, a z drugiej energia, siła i ciężar tych drugich, które, podbite przez perkusję, są jakby na drugim biegunie dźwiękowych faktur. Bardzo podobnie wygląda sytuacja w przypadku wokali, które występują zasadniczo w trzech formach. Jest więc czysty męski wokal, w różnych rodzajach, a także — chyba najpiękniejsze i najbardziej charakterystyczne — występujące wspólnie lub naprzemiennie growle i wysokie wokale kobiece. Po kolejnych przetasowaniach w składzie, tym razem rolę solistki przejęła Gaby Koss, która — mówiąc krótko — urywa jaja. Jej wejścia w wysokie rejony, precyzja śpiewu oraz doskonała dykcja potrafią chwycić za serce. To właśnie jej sopran wraz z dość głębokimi growlami Asisa sprawiają, że słuchacz ma możliwość doświadczyć niemal każdej związanej ze śpiewem emocji. Poza tym, to nie wszystkie wokale, którymi raczą nas Niemcy. Nie można oczywiście zapomnień o chórkach, które są przecież nieodłącznym elementem haggardowych albumów. Także na Eppur Si Muove występują one często i dodają do, i tak już bogatej, muzyki kolejnych niuansów. Słucha się tego doprawdy wyśmienicie. Wśród moich faworytów umieściłbym „Per Aspera Ad Astra” (najlepszy kawałek na krążku; bardzo żwawy, melodyjny z kapitalnym motywem), „Of A Might Divine” (bardzo fajne przejście od dworskiego klimatu do porządnego metalowego wygrzewu) oraz oparty na tradycyjnej melodii „Herr Mannelig”. Jeśli więc masz ochotę przenieść się ciut w czasie, to zapraszam do lektury Haggard.
ocena: 9/10
deaf
oficjalna strona: www.haggard.de
inne płyty tego wykonawcy:
0 comments:
Prześlij komentarz