Belgijska scena metalowa nie należy do jakoś specjalnie zasłużonych. Niemniej jednak zdarzają się tam projekty naprawdę warte uwagi. Tak jest właśnie z Fleshmould. Ta, powstała w 1999 roku, kapelka to bardzo dobry przykład tego, że można grać techniczny death metal, a jednocześnie nie popadać w jakieś niepotrzebne ultra-techniczne łomoty. W przypadku opisywanego dziś The Lazarus Breed nie ma mowy o zbędnych ekwilibrystykach na gryfie, ani o próbach bicia rekordu szybkości i popierdolenia na garach. Basista jakoś też nie używa 12-strunowca, bo i po co? Jest za to coś, czego brakuje tym wszystkim kapelom, które uważają, że jak wiedzą jak obsłużyć sprzęt, to od razu z nich wielcy muzycy – a mianowicie dobrych pomysłów na granie. Muzyka Belgów nie jest ani specjalnie odkrywcza, ani jakoś nad wyrost oryginalna, a jednak słuchanie kolejnych kawałków idzie całkiem sprawnie. Choć tak na prawdę mogliby album skrócić o kilka dobrych minut, a wtedy byłoby po prostu rewelacyjnie. Generalnie jednak, kompozycje są dobrze przemyślane – akcenty padają w odpowiednich miejscach, melodie nadają się do machania łbem, solóweczki są całkiem zgrabne, a niektóre riffy mają po prostu mocarne. Byłbym zapomniał dodać, że do tego technicznego kociołka udało się dodać kilka eleganckich zwolnień i progowych zagryweczek. Zaskoczeniem jest też „Eternal Shifting Portals”, który zaczyna się bardzo spokojnie, balladowo bez mała. No czegóż chcieć więcej? Moi prywatni faworyci to: „Argus” (niezły refrenik i behemothowawe melodie, poważnie), „Apocalyptus Rexx” (solidne riffowanie i powalający motyw kończący) oraz „Structures In Decline” (ogólnie praca gitar i fajniusie grindowe patenty). Patrząc na album całościowo nie można nie odnieść wrażenia, że czasami niepotrzebnie wydłużają utwór. I to jest właśnie to, o czym wcześniej wspomniałem – kilka minut mniej i byłoby luks. A tak jest „tylko” bardzo dobrze, tak na 4+.
ocena: 7/10
deaf
0 comments:
Prześlij komentarz