26 września 2024

Rotting Christ – Pro Xristou [2024]

Rotting Christ - Pro Xristou recenzja reviewNo, no, no… kto by pomyślał, że przerwa między krążkami Rotting Christ kiedykolwiek urośnie do rekordowych 5 lat! Wiadomo, po drodze była pandemia, była solowa płyta Sakisa, były rozmaite składaki… Ciśnienie na premierowe kawałki też było, w dodatku tak duże, że u co bardziej naiwnych fanów pojawiły się marzenia o jakichś niesprecyzowanych nowinkach i mniej konwencjonalnym podejściu do tematu. Tiaaa… Dostaliśmy tylko (aż?) Pro Xristou, który w moim odczuciu jest kolejnym etapem w procesie łagodzenia brzmienia i dostosowywania muzyki do potrzeb (poziomu?) masowego odbiorcy.

O wątpliwej oryginalności Pro Xristou świadczy już fakt wrzucenia na okładkę obrazu Thomasa Cole’a „Rozpad” z cyklu „Dzieje imperium”, który tylko w samym metalu pojawił się na frontach płyt przynajmniej z pół tuzina razy. Jeśli chodzi o muzykę, również mamy do czynienia z samymi powtórkami. Sakis gdzieś na wysokości „Aealo” znalazł swoją niszę i od tamtego momentu kurczowo się jej trzyma, a jeśli nawet robi wycieczki w innych kierunkach, to akurat w takich, które mnie nie przekonują. Stąd też czternasta płyta Rotting Christ to jak dla mnie materiał wtórny, bardzo schematyczny, oparty wyłącznie na oklepanych patentach i niejednokrotnie ocierający się o jawny autoplagiat. Nie znaczy to jednak, że na bazie odgrzewanych składników nie można upichcić przyzwoitego dania, zwłaszcza gdy dysponuje się dużym doświadczeniem i sprzyjającymi warunkami.

No i cóż, na Pro Xristou trafiło kilka ładnych i dość chwytliwych piosenek, które przyjmuję bez poczucia zażenowania. Do tego grona zaliczam: „Saoirse” (najlepsze zostawili na koniec), „Like Father, Like Son” (pomimo początkowego obrzydzenia wchodzi zaskakująco dobrze), „La lettera del Diavolo” (bodaj najbardziej agresywny w zestawie), „Pix Lax Dax” (banalnie typowy, ale przyjemny) oraz końcówkę „The Farewell”. Te utwory w żaden sposób nie zaskakują i nie wprowadzają do brzmienia Rotting Christ choćby jednego nowego elementu, ale są poskładane na tyle zgrabnie, że można na nich zawiesić ucho, a później bezwiednie nucić. Poza nimi na krążku znalazło się miejsce (dużo miejsca) dla kilku również ładnych, ale niezbyt angażujących piosenek oraz dwóch — „The Sixth Day” i „Pretty World, Pretty Dies” — które w irytujący sposób nawiązują do „A Dead Poem”. Jeśli przyjrzeć się trackliście, łatwo dojść do wniosku, że mamy tu do czynienia z przekładańcem – raz jest fajnie, raz mniej, raz jest fajnie, raz mniej… i tak do końca, przez co ogólny poziom albumu nieco się zamazuje – lepsze kawałki na tym tracą, a słabsze odrobinę zyskują.

Czy z pomocą Pro Xristou Rotting Christ jest w stanie zaspokoić zaostrzone apetyty fanów swoich największych dokonań? Cuś mi się nie wydaje. Zbyt wysoko zawiesili sobie kiedyś poprzeczkę, żeby choćby otrzeć się o nią takim materiałem. Jestem za to przekonany, że dzięki tej, było nie było, przystępnej płycie uda im się dotrzeć do ludzi, którzy lubią delikatny przester na gitarach, a o black metalu nawet nie słyszeli.


ocena: 7/10
demo
oficjalna strona: www.rotting-christ.com

inne płyty tego wykonawcy:








4 komentarze:

  1. wtórna okładka jest chyba dobrym podsumowaniem problemu rotting christ. od paru płyt dużo ich utworów polega na budowaniu napięcia i w kółko grają jeden riff, jakby coś się miało wydarzyć... po czym koniec i kolejny numer i tak dalej....

    jakiś czas temu trochę nadrobiłem ich dyskografii i mam nowszą wersje the heretics (która wyszła dwa lata po oryginale). I czym się różnią? Wyrzucony został numer Πιστεύω, a zamiast tego wrzucono "The Sons of Hell", który był chyba bonusem na jakiejś limitowanej wersji albo cuś. I tak z ciekawości sprawdziłem na judupie co straciłem i okazuje się, że nic. prawie 4 minutowe atmosferyczne granie bez melodii, riffów niczego, zwykły odgłos bliżej nieokreślonego przesteru i w sumie cieszę się, że wywalili ten śmieć. Ale jest to właśnie dobre podsumowanie tego o czym mówię.

    Dobrze się składa, że jest teraz recenzja RC, bo ja akuratnie jestem na ciągu greckich bogów olimpu Metalu: poza RC, Varathron, Septic Flesh, Necromantia, Nightfall, to jeszcze Embrace of Thorns, Deviser, Kawir, Flames, Selefice, Septicemia, Macabre Omen, Nordor, Obsecration, oraz Thou Art Lord. Tak więc jest pełen panteon dobrodziejstwa. Jeszcze myślałem nad Nightrage, ale to już zdecydowanie nadmiar dyskografii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dorzuć tutaj jeszcze Acherontas i jesteśmy w domu. Samą płytę też całkiem niedawno przesłuchałem wraz z dyskografią, i jak dla mnie, to raczej 6/10. Chyba najciekawszą płytą (poza pierwszą ofc) to Rituals. Fajny. mroczny klimat. Reszta to w sumie jedno kopyto.

      Usuń
  2. hellalujah :::

    To ode mnie Hail Spirit Noir.
    Do czwartej płyty polecam wszystko, piątej unikaj jak ognia :)
    O szóstej mogę na tę chwilę tylko napisać, że jest dużo lepsza od piątej :)

    OdpowiedzUsuń
  3. To ja powiem że pierwsze trzy u Rottingów, z czego najbardziej lubię właśnie "Triarchy Of The Lost Lovers" (ciekawy tytuł dla black metalu) za bardzo chwytliwe i melodyjne riffy, a także mocno siarczysty i nostalgiczny klimat. Później już tak unikalnej mikstury im się nie udało wykonać. Dlatego podpucha z mojej strony, prośba o reckę "Triarchy...". Ostatnio widziałem na discogs first press trójki za jedyne 100 złociszów ;)

    OdpowiedzUsuń