Possessed na „Seven Churches” może i nie stworzyli całkowicie nowej jakości, ale byli w forpoczcie ekstremalnego grania i razem z paroma innymi kapelami kładli podwaliny pod coś naprawdę wyziewnego – death metal. Dzięki tej jednej płycie Amerykanie na stałe zapisali się złotymi zgłoskami w historii metalu i dorobili kultu, który jest wiecznie żywy. A „Beyond The Gates”? Eee, no tak, nagrali i coś takiego, chyba nawet było fajne, ale kto by tam wnikał… Nie da się ukryć, że druga płyta Possessed stała się ofiarą prężnie działającej konkurencji oraz braku zdecydowania wewnątrz zespołu.
Wydawać by się mogło, że po trzęsieniu ziemi, jakie wywołało „Seven Churches”, Amerykanie pójdą za ciosem i zaserwują jeszcze mocniejszy, szybszy i bardziej diabelski materiał, a tymczasem oni hmm… Wymiękli? Nie podołali? Przerosła ich presja? W każdym razie zostali w tyle. „Beyond The Gates” okazał się bowiem zwyczajnym i, co tu ściemniać, dość przeciętnym thrash’owym krążkiem, który na swoje nieszczęście trafił do odbiorców tuż po premierach „Reign In Blood” i „Morbid Visions”. W zestawieniu z rzeźnią proponowaną przez Slayera i Sepulturę, a także z debiutem (nie wspominając szerzej o fali dzikusów z Europy), materiał Possessed nie mógł robić wrażenia, a już na pewno nie na ludziach wymagających od zespołów przekraczania kolejnych granic.
„Beyond The Gates” sam w sobie nie jest wcale zły – to ładnie wyprodukowany zestaw dobrze zagranych i wpadających w ucho kawałków – z dość żwawym tempem, niewymagającymi riffami, efektownymi solówkami i podbitym pogłosem wokalem Becerry. Utwory takie jak „Seance” (ten jest chyba najlepszy), „Tribulation”, „Phantasm” czy „March To Die” to naprawdę klawe thrash’owe przeboje, które można stawiać na równi z kawałkami Exodus czy Overkill – nie mają potencjału, żeby zapełnić stadiony, ale co większe kluby… Jest więcej niż oczywiste, że Possessed z tym materiałem próbowali wyjść do ludzi — czemu również służyło radykalne złagodzenie wizerunku i przekazu — ale z lekka się przejechali, bo ogólne tendencje były zgoła odmienne. Tym samym zamiast powiększyć grono fanów, stracili w oczach tych „starych”.
Czy wobec powyższego jojczenia „Beyond The Gates” przetrwała próbę czasu? Wydaje mi się, że nie do końca i gdyby nie duża nazwa i reaktywacja zespołu w 2007 roku, to mało kto by o tym krążku pamiętał. Possessed na własne życzenie dali się zmieść pierwszej fali death metalu, którą o ironio sami wywołali.
ocena: 7/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/possessedofficial
inne płyty tego wykonawcy:
jako że chętnie piszę komentarze i lubię dzielić się wiedzą zdobytą latami, nie omieszkam machnąć komentarz dla ludzi ciekawych historii.
OdpowiedzUsuńW tamtych czasach każdy zespół thrashowy (zwłaszcza mający domieszki black/death) miał ekstremalne początki bo: brak umiejętności i wiedzy, a niekoniecznie był to zabieg celowy, lub był to też efekt sytuacyjny (sprzęt, jakość nagrań). Zresztą każda grupa po ostrym debiucie szybko łagodziła brzmienie, bo raz, że chcieli być traktowani poważnie, bo ten styl był ówcześnie wyśmiewany, a dwa że wraz z lepszymi umiejętnościami uważano, że po prostu tak powinna wyglądać ewolucja zespołu - więcej techniki, piosenkowości, finezji, zamiast szybkiego, opętańczego łomotu i hałasu.
Popatrzmy na prekursorów: Bathory - po pierwszych kilku albumach przeszli na Viking Metal. Celtic Frost - zaczynali jako Hellhammer, ale ponieważ byli traktowani jak żart, zmienili nazwę i próbowali być zespołem awangardowym, co im się dopiero udało za trzecim razem. Sepultura? Po Morbid Visions diametralnie inna Schizophrenia. Slayer po Reign in Blood zrobił słynnego South of Heaven. Venom, Exodus, Kreator, Sodom, Onslaught, Dark Angel, Holy Moses, Messiah, Dorsal Atlantica, Slaughter, Vulcano, czy nawet rodzimy Kat - wszyscy oni postąpili dokładnie tak samo jak Possessed, to i nie ma się co dziwić.
Takie świadome, zamierzone płyty death metalowe powstawały dopiero w 1987 r., wraz z Death, Necrophagia, (poniekąd) Napalm Death, Sarcófago, itp. Jednak dopiero wraz z wydaniem Altars of Madness boom na Death Metal zaczął się na poważnie. Czy Possessed wywołał falę DM? No na pewno swoje dorzucił dużo do pieca, bo nie oszukujmy się musiała minąć z dekada, zanim ten styl tak naprawdę chwycił. Ja raczej wychodzę z założenia, że ta fala powstała samoistnie, bo to się działo równocześnie na całym świecie, nawet w najodleglejszych zakątkach. Gdyby Possessed albo Death nigdy nie powstały, to Death Metal i tak by zaistniał, może co najwyżej pod inną nazwą (Necro Metal?).
A co do samej płyty - nigdy wielkim fanem zespołu nie byłem, choć debiut miał kilka ważnych tracków, które ewidentnie zainspirowały ludzi (wszak Max Cavalera na EPce Sepy miał ksywę "Possessed"). Zawsze mnie irytowała maniera wokalna Beccery - tutaj jest ona podciągnięta do przesady. Płyta jest średnia, żeby nie powiedzieć nudna i winę ponosi wg mnie mdła produkcja. Trzeba też dodać, że wersja CD nie ma tej zajebistej ilustracji, która była, gdy się otwierało okładkę wersji winylowej, jako że okładka była robiona zgodnie z tytułem, jako bramę do piekła. Dla mnie ogólnie 6/10.
Jak ktoś dotrwał do końca - szczery aplauz z mojej strony.
Sporo racji w tej recenzji. Sam słuchałem tej płyty "ileś" tam razy, i właściwie nic z niej nie pamiętam. Samo brzmienie nie powala, ale najważniejsze jest właśnie to, że muzykom zdaje się zabrakło naprawdę dobrych pomysłów. Jakiś czas później nagrali za to rewelacyjną EP, "The Eyes of Horror" - czekam na recenzję tego materiału ;-)
OdpowiedzUsuń